Arkadiusz Chrudzimski - WSTĘP DO METAFIZYKI - WYKŁAD 1.
Metafizyczny Realizm1
Jak powiedzieliśmy jednym z podstawowych celów metafizyki
rozumianej po Arystotelesowsku jako dyscyplina traktująca o bycie jako
takim jest sformułowanie teorii kategorii, czyli listy najwyższych
rodzajów tego, co istnieje. Prawdopodobnie najsłynniejszym sporem w ramach tak
rozumianej metafizyki jest spór o to, czy w naszej siatce podstawowych kategorii
powinny się znaleźć byty ogólne. Przez byty ogólne, zwane też
powszechnikami lub uniwersaliami, rozumiemy przedmioty, które jako numerycznie
identyczne mogą być posiadane czy też egzemplifikowane przez wiele indywiduów.
W tym rozdziale postaramy się naszkicować fragment filozoficznej problematyki
skupionej wokół pozycji realistycznej, argumentującej za filozoficzną
niezbędnością powszechników.
1. Orzekanie identyczności cech
Ci, którzy głoszą konieczność wprowadzenia bytów ogólnych, a
których powszechnie nazywa się realistami2, powołują się na kilka typowych
argumentów. Pierwszy z nich odwołuje się do bardzo powszechnej praktyki dyskursu
potocznego, polegającej na orzekaniu identyczności cech3. Takie orzekanie
może dokonywać się w zdaniach typu:
(1) Ta książka i ten zeszyt są prostokątne.
O czym mówi takie zdanie? Realista utrzymuje, że w zdaniach
typu (1) implicite uznajemy istnienie pewnego bytu, który jako
identycznie ten sam, jest posiadany przez wiele przedmiotów. Jeśli zdanie (1)
jest prawdziwe, wówczas istnieć musi coś identycznego (prostokątność),
co jest posiadane czy egzemplifikowane przez oba wymienione przedmioty. Zwróćmy
uwagę, że nie poddane filozoficznej analizie zdanie (1) wydaje się mieć prostą
logiczną formę:
(1’) F(a) oraz F(b),
jednak realista proponuje, aby rozumieć je jako:
(1’’) ($f)[Ex(f,a)
oraz Ex(f,b) oraz f=F].
Istnieje takie f, że f jest egzemplifikowane
przez a oraz f jest egzemplifikowane przez b oraz f
jest identyczne z F4. Procedurę tę daje się w bardzo naturalny sposób
zastosować do relacji. Jeśli bowiem weźmiemy zdanie:
(2) Jan kocha Jadwigę, zaś Jadwiga kocha Piotra5,
wówczas w języku predykatów pierwszego rzędu należy je
sformalizować jako:
(2’) K(a,b) oraz K(b,c),
zaś metafizyczny realista chciałby je rozumieć jako:
(2’’) ($f)[Ex(f,áa,bń)
oraz Ex(f,áb,cń)
oraz f=K].
Stosunek egzemplifikacji zachodzi tu pomiędzy określoną
relacją (powszechnikiem) a dwoma parami uporządkowanymi áJan,
Jadwigań oraz áJadwiga,
Piotrń. W ten sposób relacje w sposób
naturalny mogą być potraktowane jako własności uporządkowanych n-tek
przedmiotów, lub też - jeśli z jakichś względów preferujemy inny sposób
mówienia - własności interpretowane być mogą jako relacje jednoczłonowe.
Takie ujęcie, jakkolwiek „werbalne” mogłoby się wydawać,
zwraca uwagę na ważny, a w historii filozofii nie zawsze dostrzegany fakt
polegający na tym, że z punktu widzenia sporu o uniwersalia własności i relacje
jadą na jednym wozie. W istocie te same argumenty, które przemawiają za albo
przeciw ogólności własności, będą się z reguły stosować i do relacji.
Całkiem innym pytaniem jest, czy w naszej metafizyce
koniecznie muszą znaleźć się obie te kategorie (tzn. własności
monadycznie i relacje). Wielu filozofom relacje wydawały się bytami dużo
bardziej problematycznymi niż własności monadyczne, a w dalszych częściach
wykładów będziemy mogli się przekonać, iż filozoficzny projekt redukcji
relacji do własności monadycznych jest z wielu punktów widzenia atrakcyjny.
Wróćmy jednak do naszego tematu. Dwie rzeczy stają się jasne
w naszym zapisie (1’’)-(2’’). Po pierwsze realista zakłada, że potoczne
orzekanie identyczności cech zawiera w swym głębokim, logicznym rdzeniu
kwantyfikowanie zmiennych wyższego rzędu (zmiennych predykatowych), co
zgodnie ze znanym kryterium Quine’a, głoszącym iż być znaczy być
wartością zmiennej kwantyfikowanej, oznaczałoby, iż nasza ontologia
musi być odpowiednio rozszerzona. Po drugie jednak, realista wprowadza
dodatkowy stosunek egzemplifikacji, który oznaczyliśmy jako „Ex”, a
którego powierzchniowa forma zdań (1) i (2) również zdawała się nie
zawierać.
W związku z tym ostatnim punktem łatwo zrozumiała staje się
typowa linia krytyki wyżej naszkicowanej koncepcji, która wskazuje na
niebezpieczeństwo nieskończonego regresu. Czymże bowiem jest owa
egzemplifikacja, która zgodnie z przykładem (1’’) zachodzić ma zarówno
między prostokątnością a książką, jak i między prostokątnością a zeszytem, zaś
w myśl (2’’) łączyć ma miłość z dwiema uporządkowanymi parami elementów:
Janem i Jadwigą oraz Jadwigą i Piotrem? Oczywiście pierwsze, co się narzuca, to
interpretacja owej egzemplifikacji jako relacji. Egzemplifikacja jest
relacją, która zachodzi pomiędzy powszechnikiem a odpowiednim indywiduum (lub
indywiduami). Jeśli jednak przyjmiemy tę interpretację, wówczas formy w rodzaju
(1’’) oraz (2’’) okażą się zdaniami orzekającymi identyczność relacji.
Twierdzi się w nich bowiem, że pewna relacja (relacja egzemplifikacji) zachodzi
pomiędzy wieloma (uporządkowanymi) n-tkami elementów. Zgodnie zaś z omawianą
teorią, zdania tego typu powinny być zreinterpretowane. Nasze (1’’) należałoby
zatem rozumieć jako:
(1’’’)
($g)
($f)
[Ex2(g,
áf,ań)
oraz Ex2(g,áf,bń)
oraz f=F oraz g=Ex],
które z kolei stwierdza zachodzenie stosunku egzemplifikacji
wyższego rzędu (Ex2) pomiędzy pewnym bytem (egzemplifikacją pierwszego
rzędu) oraz uporządkowaną parą złożoną z prostokątności i książki oraz
pomiędzy egzemplifikacją pierwszego rzędu oraz uporządkowaną parą złożoną z
prostokątności i zeszytu. Jasne jest jednak, że powyższe rozważania dają się
zastosować również do owej egzemplifikacji wyższego rzędu, co doprowadzi z
kolei do wprowadzenia egzemplifikacji trzeciego rzędu (Ex3) itd. Wydaje
się zatem, że teoria taka zawierać musi nieskończony regres6.
Typowym wyjściem zwolennika uniwersaliów jest ograniczenie
obowiązywania własnej teorii i wykluczenie z jej zakresu samej egzemplifikacji.
Egzemplifikacja łączy wprawdzie kilka elementów, lecz jest ona zbyt
podstawowym stosunkiem, aby można ją traktować jako normalną relację. Jest ona
raczej metafizycznie pierwotnym powiązaniem wprowadzonym po to, aby
zachodzenie normalnych relacji (oraz posiadanie cech) wyjaśnić. Każda teoria,
powie realista, musi zawierać jakieś terminy pierwotne, moim terminem
pierwotnym jest zaś właśnie egzemplifikacja. To, że pomiędzy określonymi
elementami zachodzi związek egzemplifikacji, należy zatem traktować nie
jako kolejny fakt („dane”) do wyjaśnienia, lecz jako wyjaśnienie ostateczne7.
2. Teoria predykacji
Drugim typowym kontekstem, w którym realista demonstruje
zalety swej koncepcji jest semantyczna teoria predykacji. Rozważmy
proste zdanie:
(3) Sokrates myśli.
Jakie stosunki semantyczne wchodzą w grę, gdy wypowiadamy
takie zdanie? W zdaniu takim przede wszystkim poprzez imię własne „Sokrates”
odnosimy się do pewnego indywiduum. To jednak nie wszystko. O indywiduum tym
orzekamy poza tym pewną cechę i to jest właśnie punkt w którym metafizyczny
realista przypuszcza swój atak. Orzekanie cech będziemy jego zdaniem w stanie
wyjaśnić tylko wtedy, gdy przyjmiemy, że w zdanie (3) w sposób istotny uwikłane
jest również odniesienie do bytu ogólnego. Filozoficzna analiza, jaką realista
proponuje, każe bowiem, jak pamiętamy, rozumieć zdanie (3) jako:
(3’) Sokrates egzemplifikuje myślenie.
Na miejscu predykatu „myśli” pojawiła się syntaktycznie
złożona struktura, zawierająca pseudorelacyjny czasownik „egzemplifikuje” oraz
tzw. abstrakcyjny termin jednostkowy „myślenie”. Realista obstaje zaś
przy tym, że tego typu abstrakcyjne terminy jednostkowe odnoszą się do
powszechników8. Zgodnie z tą analizą nie tylko nazwom indywiduowym należy
przypisać przedmiotowe odniesienie. Również predykaty, a dokładniej - części
filozoficznie zanalizowanych predykatów, odniesienie takie posiadają.
Odniesieniem tym jest byt ogólny, w naszym przypadku cecha myślenia9. Schemat
stosunków intencjonalnych uwikłanych w zdanie (3) wygląda zatem następująco.
(R.1)
Rozważane zdanie jest zdaniem prawdziwym, ponieważ to, do czego odnosi się
jego podmiot, egzemplifikuje cechę, do której odnosi się jego orzeczenie.
Sokrates jest jednym z elementów zbioru indywiduów, które myślą.
Klasycznym przykładem tego typu teorii predykacji jest teoria przedmiotu
i funkcji sformułowana przez Fregego10. Według Fregego całość bytu
dzieli się na przedmioty i funkcje. Frege twierdzi, że pojęcia te są tak
podstawowe, iż nie dopuszczają żadnej normalnej definicji. Można je wyjaśnić
jedynie przez wskazanie ich wzajemnego stosunku. Przedmiot to zdaniem Fregego
coś, co istnieje samodzielnie, a czego paradygmatyczny przypadek mamy w każdym
konkretnym indywiduum. Funkcja zaś to pewien szczególny byt zawierający coś w
rodzaju „pustych miejsc”, byt, jak mówi Frege „nienasycony”, który potrzebuje
jednego lub kilku przedmiotów, aby w powiązaniu z nimi stworzyć nowy przedmiot.
Fregowskie funkcje to właśnie wszystkie własności i relacje. Frege twierdzi, że
przedmiotowym odniesieniem predykatu jest właśnie tego rodzaju funkcja.
Naturalnym rozszerzeniem tego rodzaju teorii predykacji jest powiązanie jej z
tzw. deskrypcyjną teorią nazw, którą zaproponował Russell11. Zgodnie z teorią
Russella zdanie (3) powinniśmy czytać jako:
(3’’) ($x){Fx
^
Gx ^ Hx ^ [($y)(Fy
^ Gy ^ Hy)
É x=y] oraz x myśli},
gdzie część „Fx ^ Gx
^ Hx ^ [($y)(Fy
^ Gy ^ Hy)
É x=y]” ma stanowić eksplikację
treści nazwy „Sokrates”. Jak widzimy, zgodnie z propozycją Russella,
predykaty F, G, H muszą jednoznacznie identyfikować
jedno, jedyne indywiduum. Załóżmy, że w naszym przypadku będą to: bycie
filozofem, bycie tym, który wypił cykutę oraz występowanie jako
postać w dialogach Platona. Realistyczna adaptacja teorii deskrypcyjnej
polega na przyjęciu tezy, iż nie tylko predykaty lecz również imiona własne
odnoszą się w pierwszym rzędzie nie do indywiduów, lecz do uniwersaliów. Jeśli
treścią nazwy Sokrates jest: ten jedyny, który był filozofem, wypił cykutę i
występował jako postać dialogów Platona, wówczas nazwa ta odnosi się w
pierwszym rzędzie do tych trzech cech, zaś do Sokratesa jedynie o tyle, o ile
stanowi on jedyny przedmiot należący do części wspólnej zbiorów przedmiotów,
które egzemplifikują te cechy. Nasz semantyczny schemat wyglądać więc
będzie następująco:
(R.2)
Jeśli chcemy terminologicznie rozgraniczyć dwa typy odniesienia, które
występują w naszym schemacie, możemy powiedzieć, że imię własne znaczy
zespół cech, nazywa zaś jedyny przedmiot, który cechy te egzemplifikuje
(jeśli taki przedmiot istnieje). Nazwy ogólne będą w myśl tej konwencji
znaczyć również odpowiedni zespół cech, zaś nazywać każdy z
przedmiotów, który cechy te egzemplifikuje (o ile takie przedmioty istnieją).
Predykaty można będzie wtedy zreinterpretować jako połączenie spójki („jest”) z
odpowiednią nazwą ogólną. Zamiast „Sokrates myśli” powiemy wtedy „Sokrates jest
myślący”, zaś zamiast „Pies biegnie” - „Pies jest biegnący”, przy czym
oczywiście „jest myślący” znaczyć będzie dokładnie tyle, co „egzemplifikuje
myślenie”, zaś „jest biegnący” zastąpić możemy przez „egzemplifikuje bieganie”.
Ogólnie realista przyjmuje następującą konwencję:
F(a) º a egzemplifikuje F-owość
º a jest F-ujący
3. Ogólna teoria intencjonalności
Od teorii odniesienia językowego zarysowanej powyżej bardzo
blisko jest do ogólnej teorii intencjonalności. W istocie bardzo naturalnym
uzupełnieniem omawianej koncepcji jest teza, że możemy się językowo odnosić do
indywiduów w tenże, zapośredniczony przez uniwersalia sposób, tylko i wyłącznie
dlatego, iż nasz umysł ma zdolność jakiegoś rodzaju ujmowania
odpowiednich bytów ogólnych. Podstawowym sformułowaniem tego typu teorii
będzie następująca definicja:
(F) Podmiot S odnosi się intencjonalnie do
przedmiotu A =Df. Istnieje cecha F, taka że podmiot S
ujmuje mentalnie cechę F, zaś przedmiot A egzemplifikuje
tę cechę12.
W ramach tej teorii myślenie o nietoperzu zawierałoby zatem
mentalne ujęcie cechy nietoperzowatości, zaś myślenie o Sokratesie takież ujęcie
cech bycia filozofem, bycia tym, który wypił cykutę oraz bycia postacią dialogów
Platona (lub też innych cech jednoznacznie identyfikujących Sokratesa).
Teoria ta wyjaśnia też w bardzo prosty sposób dwie klasyczne
zagadki rozważane w filozofii pod hasłem nieekstensjonalności kontekstów
intencjonalnych. Co najmniej od czasów Brentana i Fregego wiemy doskonale,
że (i) ze zdania „Jan myśli o Zwycięscy spod Jeny” nie wynika, iż myśli on o
Pokonanym spod Waterloo, a także że (ii) ze zdania „Jan myśli o Centaurze” nie
wynika, iż istnieje coś, o czym Jan myśli. Wprowadzenie bytów ogólnych wydaje
się jednak umożliwiać pewnego rodzaju ekstensjonalizację tego rodzaju
kontekstów. Jeżeli przyjmujemy, że (4) „Jan myśli o Centaurze”, nie
możemy wprawdzie wnioskować, że (4’) „Istnieje coś, o czym Jan myśli”,
możemy jednak, w myśl naszkicowanej teorii, wnioskować, iż (4’’) „Istnieje coś,
za pośrednictwem czego Jan myśli”. Tym czymś, za pośrednictwem czego
dokonuje się intencjonalne odniesienie Jana, będzie zaś oczywiście odpowiedni
byt ogólny, w naszym przypadku cecha centaurowatowości, którą umysł Jana ujmuje.
Dalej, ze zdania: (5) „Jan myśli o Zwycięzcy spod Jeny”, nie wynika
naturalnie to, że (6) „Jan myśli o Pokonanym spod Waterloo”, w ramach
ontologii zawierającej byty ogólne możemy jednak zaproponować pewne proste
wyjaśnienie dlaczego tak się dzieje. Otóż pomimo faktu, że
identyczność: (7) „Zwycięzca spod Jeny = Pokonany spod Waterloo”,
jest prawdziwa, podobna identyczność: (7’) „Cecha bycia Zwycięzcą spod Jeny
= Cecha bycia Pokonanym spod Waterloo”, jest oczywiście fałszywa. Żeby
jednak przejście od (5) do (6) było logicznie uprawnione, potrzebna byłaby
właśnie identyczność (7’). Umysł Jana ujmuje bowiem nie bezpośrednio Napoleona,
lecz jedynie odpowiednie cechy, które mają go identyfikować.
W ten sposób możemy
w ramach tej teorii rozwiązać problem myślenia o przedmiotach
nieistniejących, bez wprowadzania paradoksalnych sposobów mówienia, jakie zaproponował
Meinong13. Aby myśleć
o Pegazie należy w myśl
tej teorii po prostu ująć cechę
pegazowatości, która sprowadza
się do cechy bycia koniem oraz bycia
skrzydlatym. Cecha ta jest nieegzemplifikowana, a zatem ujmując
ją nie możemy
odnosić się
do żadnego (istniejącego)
indywiduum, jednak jeśli tylko zechcemy, możemy
taką sytuację
nazwać „odnoszeniem się
do indywiduum nieistniejącego”, wprowadzając
następującą,
metafizycznie absolutnie nieszkodliwą
definicję:
(F*) Podmiot S odnosi się
intencjonalnie do nieistniejącego
przedmiotu, który jest F =Df. podmiot S ujmuje mentalnie
cechę F, która nie jest
egzemplifikowana.
Akceptując tę
definicję możemy
mówić o przedmiotach nieistniejących,
które posiadają takie a takie cechy, bez
wywoływania filozoficznych
paradoksów. Wszystko, co musimy przyjąć, aby
móc to zrobić, to wprowadzić
do naszej ontologii nieegzemplifikowane cechy, które występują
po prawej stronie naszej definicji (F*).
4. Cechy nieegzemplifikowane
Kwestia cech nieegzemplifikowanych jest jednak poważnym
zagadnieniem, które dzieli metafizycznych realistów. Jedni, powszechnie
nazywani platonikami, przyjmują
istnienie takich cech, inni jednak (arystotelicy) zdecydowanie temu
zaprzeczają. Podstawowym punktem, który wywołuje
całą kontrowersję
jest to, że jeśli
na poważnie wprowadzimy do naszej ontologii
uniwersalia nieegzemplifikowane, wówczas wprowadzić
musimy, jak się wydaje, również
specjalny, odrębny obszar bytowy, w którym
uniwersalia owe istniałyby, w bycie swym
absolutnie obojętne wobec kontyngentnych
kwestii świata indywiduów14. Platonik
twierdzi w konsekwencji, iż istnieje odrębny
świat bytów ogólnych, zaś
posiadanie przez indywiduum danej cechy (lub stanie indywiduów w określonej
relacji) polega na stosunku egzemplifikacji, który zachodzi między
tymi dwoma światami (który to stosunek,
jak pamiętamy, nie może
bez nieskończonego regresu być
interpretowany jako normalna relacja). Jeśli
zatem umysł, odnosząc
się intencjonalnie, ujmuje zawsze pewną
abstrakcyjną cechę,
wówczas w ramach teorii platońskiej bardzo kuszące
jest przypisanie mu zdolności bezpośredniego
docierania do platońskiego nieba. Wyjaśniałoby
to w sposób naturalny ową, tak inspirującą
dla wielu filozofów, niezależność
od kontyngentnych faktów świata, jaka wydaje
się cechować
naszą myśl.
Współczesny platonik proponuje zwykle
ontologiczno-epistemologiczną teorię,
którą zilustrować
można następującym
schematem:
(P)
Nieekstensjonalna pseudo-relacja intencjonalna, w jakiej podmiot stoi do
indywiduum, sprowadza się w myśl
tej teorii do autentycznej, ekstensjonalnej relacji uchwytywania przez ten
podmiot cechy, która z kolei egzemplifikowana jest przez owo indywiduum.
Warto w tym miejscu podkreślić,
że sam Platon nie był,
jak się wydaje, zwolennikiem tego typu bezpośredniego
wglądu naszego umysłu
w swe niebo. Zamiast tego stworzył on jak
wiadomo teorię przypominania sobie
idei, z którymi umysł kiedyś
obcował bezpośrednio.
Zgodnie z tym filozoficznym mitem umysł,
który kiedyś przebywał
w królestwie idei, miał wówczas z nimi coś
w rodzaju bezpośredniego kontaktu
empirycznego, który później utracił.
Niemniej jednak raz zobaczone idee tkwią w
głębokich warstwach umysłu
i muszą być
jedynie „przypomniane”, co zresztą często
wymaga interwencji nauczyciela, w którego rolę
wciela się zwykle platoński Sokrates. W związku
z tym Platon stał się
ojcem koncepcji, którą zwykło
się nazywać
teorią idei wrodzonych, głoszącej,
iż pewna wiedza zawarta jest w naszym umyśle
całkiem niezależnie
od empirycznego kontaktu, jaki mamy ze światem
indywiduów. Schemat (P) nie jest zatem schematem samego Platona, lecz
jego współczesnego następcy,
który nie wierzy w mit pobytu duszy w królestwie idei, lecz zamiast tego wierzy
w samo to królestwo oraz teorię przyznającą
umysłowi ponadempiryczny dostęp
doń15.
Arystotelik neguje całą tę
konstrukcję. Nie ma żadnego
platońskiego nieba. Jedyne miejsce, gdzie możemy
znaleźć uniwersalia, to konkretne rzeczy,
które owe uniwersalia egzemplifikują. W
związku z tym nie ma i nie może
być uniwersaliów
nieegzemplifikowanych. Przy takim postawieniu sprawy teoria
intencjonalności wyrażona
przez nasze (F) staje się raczej mało
atrakcyjna. Przy odrzuceniu uniwersaliów nieegzemplifikowanych wyjaśniałaby
ona bowiem jedynie jedną, dla wielu
filozofów mniej interesującą,
część problematyki intencjonalności,
mianowicie: jak jest możliwe udane
odniesienie intencjonalne - odniesienie, którego przedmiot istnieje. Wszystkie
zaś kwestie dotyczące
myślenia o przedmiotach nieistniejących,
pomyłek i halucynacji musiałyby
być (wobec rezygnacji z uniwersaliów
nieegzemplifikowanych) wyjaśnione jakoś
inaczej, przez co teoria straciłaby swą
jednolitość, która w dużym
stopniu decyduje o jej atrakcyjności.
Prawdziwy arystotelik ma zresztą zwykle
skłonności
raczej do jakiejś wersji przyczynowej
teorii intencjonalności. Przyjmuje on za
swym mistrzem, że umysł
nasz jest rodzajem niezapisanej tablicy, która wypełnia
się tylko poprzez przyczynowy wpływ,
jaki indywidualne przedmioty wywierają na
nasze zmysły. Dopiero na tej drodze, i przy
zastosowaniu procedury abstrakcji, możemy
uchwycić odpowiednie cechy, które w
przedmiotach są egzemplifikowane, i
stworzyć odpowiednie pojęcia,
które następnie mogłyby
być używane
w „czystym myśleniu”. Arystoteles głosi
więc koncepcję,
która nazywana bywa często empirystyczną
teorią pojęć,
a która charakterystyczna będzie zarówno dla
Locke’a i Hume’a jak i dla Brentana.
Jeżeli zatem arystotelik chciałby
twierdzić, że
wszelkie odniesienie intencjonalne odbywać
się musi „poprzez” byty ogólne, dodałby
do tego tezę, że
bytami takimi dysponować możemy
jedynie dzięki wyżej
naszkicowanej procedurze, przy czym pierwszy kontakt zmysłowy,
jako że nie mógłby
się on dokonywać
za pośrednictwem odpowiedniego bytu
ogólnego, do którego podmiot nie mógłby
jeszcze mieć dostępu,
należałoby
interpretować nie jako stosunek
intencjonalny, lecz raczej jako przed-intencjonalną,
realną relację
przyczynową. W każdym
jednak razie w efekcie nie moglibyśmy
odnosić się
do żadnego bytu nieistniejącego,
którego charakterystyka nie mogłaby zostać
„poskładana” z cech, które uprzednio
wyabstrahowaliśmy z realnych indywiduów,
z którymi mieliśmy przyczynowy, zmysłowy
kontakt. Dodajmy, iż teza głosząca,
że wszelkie byty fikcyjne, którymi zajmuje
się nasza wyobraźnia, mają
taki właśnie
„składankowy” charakter, nie jest
bynajmniej absurdalna.
5. Możliwość
i konieczność
Szczególnie ważnym
terenem, na którym realistyczna ontologia może
pokazać swe pełne
możliwości,
są rozważania
dotyczące kontekstów znajdujących
się w zasięgu
tzw. operatrów modalnych (możliwe,
że oraz konieczne, że). Konteksty tego typu nie są
naturalnie wynalazkiem filozofów. Podobnie jak konstrukcje orzekające
identyczność cech bądź
znaczenia, należą one do dość
rudymentarnego dyskursu potocznego. Podobnie jednak jak i tamte konteksty,
również i konteksty modalne dopiero w rękach
filozofów objawiają całą
swą konceptualną
zawartość. Rozważmy
następujące
trzy zdania:
(8) Żaden kruk nie jest
biały.
(9) Niemożliwe
jest, aby ciało swobodnie spadające
w próżni nie wykazywało
przyspieszenia.
(10) Niemożliwe
jest, aby kawaler był żonaty.
Zdanie (8) jest prostym zdaniem ogólnym. Stwierdza ono, iż
jeśli coś
jest krukiem, wówczas to coś nie jest białe.
Zdanie to nie mówi jednak nic o tym, że musi
tak być. W istocie wszyscy chyba zgodzimy się,
że mogłyby
być białe
kruki. Zdanie (9) jest również ogólne, lecz
zawiera oprócz tego modalizację. Przypomina
ono pod tym względem zdanie (10),
które również mówi o niemożliwości.
Jednak w tych dwu zdaniach chodzi o niemożliwości
różnego rodzaju. Wypowiadając
zdanie (9) chcemy powiedzieć, że
coś jest realnie niemożliwe,
że zakładając
znane prawa fizyki te a te rzeczy są
wykluczone. Nie chcemy jednak twierdzić,
że rzeczy takie są
absurdalne, czy też że
są nie do pomyślenia.
O czymś takim mówi dopiero zdanie (10).
Czytelnik Carnapowskiego Meaning and Necessity powie, że
zdanie (9) mówi o tzw. niemożliwości
fizycznej, zaś zdanie (10)
o niemożliwości
logicznej.
Jeżeli zatem ktoś
zaprzecza zdaniu (9) powiemy, iż nie zna on
podstawowych twierdzeń fizyki, jeśli zaś
zaprzecza zdaniu (10) osądzimy,
że albo oszalał,
albo też nie rozumie znaczeń słów
języka, którym mówi. Dotarliśmy
tym samym do słynnego odróżnienia
syntetyczne-analityczne, które Quine chciał
ostatecznie wysłać
do filozoficznego lamusa. Podobnie jednak jak po Kancie możliwa
jest metafizyka, tak też i po Quine’ie
istnieją zwolennicy owego odróżnienia.
Szczególnie wielu znajdziemy ich właśnie
wśród filozoficznych realistów, jako
że komponuje się
ono bardzo dobrze z realistycznym obrazem świata
zarysowanym powyżej. Otóż
realista powie, iż zdanie (10)
tym różni się
od zdań (9) i (8), że w odróżnieniu
od tych ostatnich wyraża ono w swej głębokiej
warstwie relację pomiędzy
odpowiednimi bytami ogólnymi. Filozoficzna moc modalności
typu (10) streszczać
się ma w przekładzie:
(10’) Własność
bycia kawalerem wyklucza własność
bycia żonatym.
Realista przyjmie następującą
ogólną definicję:
(M) To, że p,
jest niemożliwe =Df. To, że
p, jest wykluczone na mocy relacji zachodzących
pomiędzy bytami ogólnymi16.
Jako że odpowiednie własności,
o których mówimy w zdaniu (10’) stanowić
mają, zgodnie z rozwijaną
teorią, także
znaczenia słów użytych
w zdaniu (10), uzyskujemy w efekcie proste
wyjaśnienie, dlaczego tak naturalnie
klasyfikujemy zdanie (10) jako prawdziwe na
mocy samego języka.
Zauważmy przy okazji,
że użycie
aparatury bytów ogólnych w wyjaśnieniu
swoistości dyskursu modalnego wydaje się
w zdecydowany sposób faworyzować platońską
wersję realizmu. Otóż
platonik może bez kłopotów
przyjąć nie tylko to, że
(11) „Z konieczności:
Każda rzecz barwna jest rozciągła”,
i wyjaśnić
to poprzez przekład: (11’) „Cecha
barwności zawiera cechę
rozciągłości”.
Może on również
głosić,
iż: (12) „Z
konieczności: Każdy
pegaz byłby koniem”, gdyż
(12’) „Cecha pegazowatości
zawiera cechę bycia koniem”.
Arystotelik nie może
jednak posłużyć
się zdaniem (12’)
z tego prostego powodu, iż w jego okrojonej
ontologii nie ma miejsca na (nieegzemplifikowaną)
cechę pegazowatości.
Złośliwe
powiązania operatorów modalnych z
nierzeczywistymi okresami warunkowymi, których pełne
są filozoficzne czasopisma, stanowić
będą
zatem dla arystotelika dużo większy
problem niż dla platonika.
6. A priori
Zdanie (10) różni
się jednak od zdań (8) i (9) nie tylko ze
względu na uwikłany
weń rodzaj konieczności, lecz jak się
wydaje również ze względu
na typ wiedzy, jakim dysponujemy (lub przynajmniej sądzimy,
że dysponujemy) na temat jego prawdziwości.
Zdania (8) i (9) są zdaniami empirycznymi,
o których sądzimy, że
mogą stać
się wiedzą
jedynie dzięki procedurom indukcyjnym czy
też rozumowaniom hipotetycznym (zależnie
od naszej ulubionej teorii wiedzy empirycznej). Zdanie (10)
wydaje się jednak innego rodzaju. Zwykle
wierzymy, że możemy
poznać prawdy typu (10)
nie ruszając się
z fotela. Prawdy takie możemy znać
a priori, na mocy samej analizy pojęć.
Jeśli cały
czas pamiętamy, że
owe pojęcia (czyli znaczenia słów),
które mamy analizować, są
zgodnie z realistyczną doktryną
po prostu odpowiednimi bytami ogólnymi, wówczas zrozumiemy, jak naturalnie
powstaje w ramach tej koncepcji teoria wiedzy a priori. Teoria taka
zbudowana będzie według
schematu:
(M*) S wie, że
to, że p, jest niemożliwe
=Df. S uchwytuje relacje zachodzące
pomiędzy bytami ogólnymi, na mocy
których to, że p, jest
wykluczone17.
Zgodnie z tą koncepcją
możemy zatem poznać
konieczne prawdy dotyczące świata
nie wychodząc z naszego gabinetu, o ile
tylko uchwycimy relacje zachodzące pomiędzy
bytami ogólnymi. Jeśli uchwyciliśmy
to, że barwność
zawiera rozciągłość,
wówczas wiemy też, że
z konieczności, cokolwiek
jest barwne, jest też rozciągłe.
Jeśli uchwyciliśmy
to, że bycie kołem
wyklucza bycie kwadratem, wiemy, że
kwadratowe koła są
niemożliwe. Koncepcja głosząca,
iż możemy
takie relacje uchwycić, łączy
się zaś
bardzo naturalnie z tezą uprzywilejowanego
dostępu umysłu
do królestwa bytów ogólnych, którą głosi
współczesny platonik.
Jak widzimy, zgodnie z konsekwentną
pozycją realistyczną
w jej wersji platońskiej, na której skupiliśmy
naszą uwagę,
bytom ogólnym przypisana zostaje pewna niezwykle ważna
cecha. Jako byty zapośredniczające
odniesienie intencjonalne oraz wyjaśniające
możliwość
wiedzy a priori muszą być
one w jakiś sposób bezpośrednio
ujmowalne przez umysł. Na ten punkt
kieruje się ważna
linia krytyki realizmu. Krytyka ta atakuje pewne bardzo silne intuicje związane
z użyciem języka
oraz pojęciami modalnymi, intuicje, które
były jednym z głównych
motorów całego powyższego
wywodu, a które głoszą
rodzaj uprzywilejowanego dostępu
do faktów dotyczących znaczenia używanych
słów oraz do faktów modalnych.
Jak widzieliśmy
platonik głosi w istocie taki dostęp,
a co więcej, twierdzi, że
jest to de facto dostęp do tego
samego rodzaju bytów - do odpowiednich bytów ogólnych. Ontologia rozważanej
koncepcji splata się więc
w bardzo ciekawy sposób z epistemologią i
teorią intencjonalności.
Zakłada się,
że: (i) istnieją
dwie dziedziny bytu: dziedzina indywiduów oraz dziedzina bytów ogólnych;
(ii) do dziedziny bytów ogólnych posiadamy epistemicznie uprzywilejowany
dostęp; (iii) do dziedziny indywiduów nie
mamy takiego dostępu; a w związku
z tym (iv) jedyne rzeczy, które możemy znać
a priori o indywiduach, to te, które obowiązują
z konieczności dla wszystkich indywiduów na
mocy relacji zachodzących w dziedzinie bytów
ogólnych; oraz (v) jedyny intencjonalny dostęp
do dziedziny indywiduów uzyskać możemy
poprzez dziedzinę bytów ogólnych,
które stanowią treść
naszych aktów intencjonalnych.
7. Epistemiczna nieprzejrzystość
znaczenia
Krytyka, którą chcemy
przywołać,
próbuje wykazać, iż
tak naprawdę ani do faktów dotyczących
znaczenia, ani do faktów modalnych nie posiadamy uprzywilejowanego dostępu,
który jest wymagany, jeśli wyżej
naszkicowana koncepcja miałaby być
prawdziwa. Pierwszym celem ataku stała się
deskrypcyjna teoria imion własnych, którą
powyżej wcieliliśmy
w platoński obraz. Czy naprawdę jest tak,
że używając
typowych imion własnych „podkładamy
pod nie” sens obejmujący zestaw cech
pozwalający jednoznacznie zidentyfikować
przedmiot, do którego nazwa się odnosi. Każdy,
kto zna słynną
rozprawę Kripkego Nazywanie i konieczność18,
będzie musiał
się w tym miejscu zawahać.
Kripke dostarcza przekonywujących
argumentów, iż sytuacja użycia
nazwy, w której dysponujemy Russellowską
deskrypcją, to raczej wyjątek,
niż reguła19.
Kripke sugeruje, że to, co istotne dla użycia
imienia własnego to nie akty mentalne,
jakich przy tej okazji dokonujemy, lecz raczej obecność
realnego łańcucha komunikacyjnego,
łączącego
tego, kto owej nazwy obecnie używa, z
sytuacją nadania nazwy, i to niezależnie
od kwestii, czy mówiący potrafiłby
ten łańcuch zrekonstruować,
ani nawet od tego, czy zdaje sobie sprawę z
jego istnienia20.
Jeśli jednak jest tak w
istocie, to z naszego obrazu wyeliminować
trzeba co najmniej tę część,
która dotyczyła semantyki wyrażeń
stojących w pozycji podmiotu. Od schematu
(R.2) wrócić zatem musimy do (R.1).
Nasza teoria zaczyna powoli tracić swą
do niedawna tak imponującą
jednolitość. Nie cały
dostęp do świata
indywiduów odbywa się już
bowiem poprzez medium świata powszechników.
Co najmniej w sytuacjach użycia imion własnych
mamy do czynienia z realnymi przyczynowymi relacjami.
Jeśli czytelnik przypomni
sobie, że takie relacje postulowane są
w ramach teorii arystotelesowskiej na poziomie percepcji zmysłowej,
nie zaskoczy go fakt, że w ostatnim
paragrafie tego rozdziału będziemy
usiłowali zastąpić
obraz platoński obrazem arystotelesowskim. Wcześniej
jednak przypomnimy jeszcze jeden typ krytyki, który jeszcze dobitniej popchnie
naszą analizę
w arystotelesowskim kierunku.
Autorem jej jest Putnam21. Pokazał
on w sposób przekonywujący, że
nawet w przypadku wyrażeń typu terminów
masowych oraz nazw rodzajowych (natural kinds terms), takich jak „woda”,
„żelazo”, czy „lew”, ich znaczenie nie może
być identyfikowane z cechami, które mamy
„w głowie” używając
tych wyrażeń22. To, co dane słowo
znaczy, wiedzą najlepiej (co wcale nie musi
znaczyć - w sposób doskonały)
jedynie eksperci danej społeczności
językowej, w naszym przypadku - fizycy,
chemicy, biolodzy; wiedzą to zaś
nie dzięki jakiejś
genialnej analizie leksykalnej, lecz dzięki
empirycznemu badaniu przedmiotów, do których odnoszą
się dane słowa,
dzięki poznaniu ich realnej budowy. W
konsekwencji to, co prawdziwe na mocy znaczenia okazuje się
dostępne również
jedynie na drodze empirycznej. W świetle
argumentacji Putnama zdania typu (10) nie różnią
się zatem istotnie od zdań typu (9).
Najradykalniejszą konsekwencją,
jaką można
by wyciągnąć
z tego typu krytyki, jest naturalnie teza Quine’a głosząca
całkowite zniesienie odróżnienia
syntetyczne-analityczne, której dalszym wzmocnieniem, które Quine głosi,
jest postulat odrzucenia w ogóle dyskursu modalnego.
8. Arystotelizm
Filozof, który zaakceptuje przytoczoną
wyżej krytykę,
a mimo to będzie chciał
pozostać metafizycznym realistą,
będzie musiał
istotnie zmodyfikować kilka ważnych
punktów platońskiego ujęcia. Jego obraz
świata nieubłaganie
skłaniać
się będzie
ku jakiejś wersji koncepcji
arystotelesowskiej. Jeśli przyjmie on
tezę Kripkego, iż
w podstawowym użyciu imion własnych
w sposób istotny uwikłane są
przyczynowe relacje ze światem indywiduów,
wówczas nie sprawi mu prawdopodobnie kłopotu
zaadoptowanie tej tezy na użytek ogólnej
teorii intencjonalności. W konsekwencji
będzie twierdzić,
że podstawowy fenomen odniesienia
intencjonalnego nie może być
tak bardzo nieekstensjonalny, jak chcą tego
klasyczne teorie intencjonalności od
czasów Brentana i Fregego. Poza wszystkim bowiem, w fenomen ten muszą
być istotnie uwikłane
autentyczne relacje przyczynowe z realnie istniejącymi
przedmiotami. Dalej zaś, Putnamowska teza
ogólnej epistemicznej nieprzejrzystości
znaczeń powinna raczej zniechęcić
go do teorii bezpośredniego ujęcia
uniwersaliów i skłonić
do czegoś, co z grubsza przypominać
może arystotelesowską
teorię abstrakcji. A gdy nasz filozof zaszedł
już tak daleko, to czy wielką
przykrość sprawi mu rezygnacja z
uniwersaliów nieegzemplifikowanych, zwłaszcza
że nagrodą
za ową rezygnację
będzie pozbycie się
dość problematycznej koncepcji odrębnego
królestwa bytów ogólnych?
Arystoteles neguje więc
nie tylko ontologiczne, ale również
(a może przede wszystkim)
epistemologiczne tezy Platona. Przypomnijmy, że
w myśl teorii platońskiej umysł
uchwytuje bezpośrednio byty ogólne.
Wskazaliśmy wprawdzie, że
nie jest to teza, którą akceptował
sam Platon, jednak pod interesującym nas
obecnie względem Platon twierdził
coś całkiem
podobnego. Otóż zgodnie z jego teorią
przypominania, kognitywny dostęp do bytów
ogólnych nie jest w żaden sposób uzależniony
od kognitywnego dostępu do świata
indywiduów (może z wyjątkiem
dostępu do odpowiedniego „przewodnika
duchowego”). Odwrotnie, to intencjonalny dostęp
do świata indywiduów zakłada
uchwycenie odpowiednich bytów ogólnych. W związku
z tym umysł platoński nie jest niezapisaną
tablicą, a zdobywanie wiedzy odbywa się
niejako „od góry”, od ogółu do szczegółu.
Arystoteles powie jednak coś
zupełnie innego. Proponuje on teorię
wiedzy „od dołu”, wychodzącej
od rudymentarnej percepcji zmysłowej i
poprzez zdolność abstrakcji i indukcji wstępującej
ku coraz ogólniejszym pojęciom i
twierdzeniom. Przede wszystkim, nie ma żadnego
oddzielnego obszaru bytów ogólnych, który mógłby
być tak czy inaczej kognitywnie dostępny.
Tylko indywidualne substancje istnieją we właściwym
sensie słowa „być”,
a zatem i ogólność może
być znaleziona jedynie w indywiduach. W
pierwszym rzędzie mamy zatem ogólność
tkwiącą
w rzeczach. Wiele rzeczy ma wspólne cechy, bądź
należy do wspólnego rodzaju. Jeden ze
zdolniejszych arystotelików, Tomasz z Akwinu, mówił
w tym kontekście o powszechnikach in
rebus. Ta ogólność tkwiąca
w rzeczach nie jest jednak dla umysłu dostępna
bezpośrednio. Bezpośredni
kognitywny dostęp jest dostępem
zmysłowym, w który uwikłane
są autentyczne relacje przyczynowe ze
światem, mającym
charakter nieredukowalnie indywidualny. To natomiast, co zapewnia nam
uchwycenie ogólności, to zdolność
abstrakcji, którą Arystoteles nazywał
intelektem czynnym. Jeśli abstrakcję
tę zastosujemy do zmysłowej
reprezentacji, która powstaje w umyśle pod
wpływem przyczynowego działania
rzeczy, wówczas uzyskamy odpowiednie ogólne pojęcie,
które stosować się
będzie do wszystkich rzeczy posiadających
daną cechę
czy też należących
do tego rodzaju. Mamy tu do czynienia z ogólnością
tkwiącą
w umyśle, którą
Tomasz nazywał universale post rem1 .
W konsekwencji zwolennik Arystotelesa preferowałby
schemat w rodzaju:
(A)
Współczesny arystotelik skomplikuje
jednak z reguły nasz prosty schemat (A).
Pamiętając
o argumentach Putnama i innych będzie on
zwykle skłonny przyjmować,
że własności,
które rzeczywiście powinniśmy
wziąć ontologicznie poważnie,
to tylko te własności,
które występują
istotnie w naszych najlepszych naukowych teoriach24. Współczesny
arystotelik będzie więc
w każdym razie daleki od sugerowania,
że każde nasze
pojęcie lub słowo
musi mieć swój ontologiczny korelat.
Druga ważna uwaga, również ściśle
związana z argumentami Kripkego i Putnama,
które przytoczyliśmy powyżej,
dotyczy ważnego odróżnienia
zagadnienia, jak umysł odnosi się
do rzeczywistości, od tego, jak odnoszą
się do niego nasze słowa.
Otóż nawet jeśli
odrzucimy tezę bezpośredniego
dostępu naszego umysłu
do uniwersaliów, będziemy mogli dalej
twierdzić, że
taka bezpośrednia relacja do odpowiednich
powszechników uwikłana jest istotnie w użycie
naszych słów (a w szczególności
predykatów oraz nazw ogólnych tzw. rodzajów naturalnych). Aby móc to
twierdzić musimy jedynie przyjąć
tezę, iż
dla znaczenia używanych przez nas słów
istotna jest raczej realna komunikacyjno-przyczynowa historia, niż
kwestie tego, co mamy „w głowie” używając
danego wyrażenia. Mówiąc
„lew” lub „woda” odnosimy się zatem rzeczywiście
do przedmiotów, które mają tę
samą naturę,
co paradygmatyczne przedmioty, na podstawie których słowa
„lew” i „woda” zostały wprowadzone do
naszego języka, nawet wtedy, jeśli
nie znamy tej natury i nawet wtedy, kiedy nigdy jej nie poznamy.
Teoria predykacji zilustrowana schematem (R.1)
może więc
zostać zachowana.
Przypisy:
1. Wykład jest zmodyfikowaną wersją następującego artykułu: A. Chrudzimski, Metafizyczny realizm, "Studia Philosophiae Christiane" (39) 2003, nr 2, s. 97-120. Powrót do tekstu
2. Termin „realizm” jest naturalnie bardzo wieloznaczny. Często
bywa używany w sensie przeciwieństwa idealizmu, czyli tezy, iż świat realny
nie ma bytu samodzielnego, lecz w jakimś sensie pochodny wobec świadomości. Powrót do tekstu
3. Szczególnie Armstrong podkreśla wagę tego platońskiego
argumentu „z jedności w wielości”. Por. D. M. Armstrong, Against „Ostrich
Nominalism”, w: D. H. Mellor, A. Oliver (eds), Properties, Oxford:
Oxford University Press 1997, s. 101-111, por. s. 102. Por. także jego
Universals and scientific realism, Cambridge: Cambridge University Press
1978, vol. 1/2. Powrót do tekstu
4. W dialogu Parmenides Platon wkłada taką doktrynę w
usta młodego Sokratesa. Por. tamże, 130e-131a. Powrót do tekstu
5. Gdyby miłość była relacją symetryczną, świat byłby dużo
prostszy... Powrót do tekstu
6. Krytyka wskazująca na nieskończony regres pojawia się już w
platońskim Parmenidesie (por. 131e-132b). Parmenides twierdzi tam, że
jeśli dla wyjaśnienia faktu, iż wiele rzeczy jest dużych, postulować musimy
istnienie powszechnika, który konstytuuje ich jedność, wówczas podobna
argumentacja powtórzona być może dla całości złożonej z wszystkich tych dużych
rzeczy oraz owego powszechnika. W konsekwencji - twierdzi Parmenides - musimy
postulować następny powszechnik, który ukonstytuuje jedność wszystkich dużych
rzeczy oraz egzemplifikowanego przez nie powszechnika. Argumentację tę można
różnie interpretować i oceniać. Najmniej groźna dla realisty jest interpretacja,
zgodnie z którą Parmenides sądzi, że wszystkie duże rzeczy muszą posiadać jakąś
cechę, którą posiada też powszechnik, który decyduje o ich wielkości (w
szczególności: iż sądzi on, że również ten powszechnik miałby być duży). W tej
wersji argument wydaje się wadliwy dla większości uniwersaliów, jako że z
reguły nie są one stosowalne do samych siebie. Jednak postulat wyjaśnienia
jedności zachodzącej pomiędzy powszechnikiem a rzeczami, które go
egzemplifikują może też przyjąć formę pytania o naturę samego stosunku
egzemplifikacji. Podobnego argumentu użył jak wiadomo F. H. Bradley. Por. jego
Appearance and Reality, 2nd ed., book 1, chapter 2. Por. na ten temat
także D. M. Armstrong, Universals and scientific realism, op. cit.,
vol. 1: Nominalism and Realism, s. 104-7 oraz M. J. Loux, Substance
and Attribute, Dordrecht: Reidel 1978, s. 24 i n. Powrót do tekstu
7. Por. Armstrong, Universals and scientific realism, op.
cit., vol. 1: Nominalism and Realism, op. cit., s. 108-11; G. Bergmann,
Meaning, w: tegoż, Logic and Reality, Madison: University of
Wisconsin Press 1964, s. 87 i n. Niektórzy krytycy filozoficznego realizmu,
rozwijający linię myślenia Quine’a, wysuwają w związku z tym argument, iż w
takim wypadku zdecydowanie lepiej jest poprzestać na zdaniu w rodzaju: „a
jest F oraz b jest F”. Jeśli bowiem zastąpimy to zdanie
zdaniem mówiącym o egzemplifikacji, wówczas po prostu zastępujemy jeden predykat
(jednoargumentowy) innym predykatem (dwuargumentowym), wprowadzając przy
okazji dodatkową kategorię bytów ogólnych. To, co wyrażamy w języku predykatów
przez formułę „F(a)” musi być zatem potraktowane po prostu jako
podstawowy, dalej niewyjaśnialny fakt. Por. M. Devitt, „Ostrich Nominalism”
or „Mirage Realism”, w: D. H. Mellor, A. Oliver (eds), Properties,
op. cit., s. 93-100, por. s. 97. Istnieją wreszcie filozofowie, którzy akceptują
nieskończony regres w ramach realistycznej teorii nie uważając go za żadne
poważne zagrożenie. Por. N. Wolterstorff, On Universals, Chicago:
University of Chicago Press 1970, s. 102. Znajdujemy tam tezę, że tak samo jak
fakt, iż przedmiot pokonujący określony odcinek AB musi przebyć nieskończoną
ilość odcinków, na jakie odcinek AB może być podzielony, nie powinien zmusić nas
do negowania faktu ruchu, tak też zaakceptować musimy to, że fakt polegający na
staniu przedmiotów a i b w relacji R, czyli fakt, że R(a,b),
zawiera w sobie fakt, iż a stoi w pewnej relacji R’ do relacji
R, czyli fakt, że R’(a,R), ten zaś z kolei implikuje
następny fakt, że a stoi w relacji R’’ do relacji R’
-
fakt, że R’’(a,R’), itd. Powrót do tekstu
8. Podkreślić przy tym należy, że odwołanie się do semantyki
jednostkowych terminów abstrakcyjnych może być dla realisty argumentem
całkowicie niezależnym od argumentacji usiłującej wykazać, iż już sama
teoria predykacji wymusza wprowadzenie powszechników. M. J. Loux należy do
tych filozofów, którzy twierdzą, że ani samo orzekanie zgodności cech, ani też
ogólna teoria predykacji nie dostarcza decydujących argumentów dla zwolennika
uniwersaliów. Jednak niezbędność jednostkowych terminów abstrakcyjnych ma być,
jego zdaniem, takim argumentem. Por. tegoż, Substance and Attribute, op.
cit., zwłaszcza rozdział 4. Powrót do tekstu
9. Wyraźne sformułowanie teorii każącej uniwersaliom być tym, co
jest orzekalne o wielu przedmiotach, znajdujemy u Arystotelesa. Por.
Hermeneutyka, 7 (17a 38-39). Powrót do tekstu
10. Por. G. Frege, Przedmiot i funkcja, w: tegoż, Pisma
semantyczne, przeł. B. Wolniewicz, Warszawa: PWN 1977. Powrót do tekstu
11. B. Russell, Introduction to Mathematical Philosophy,
London: Allen & Unwin 1919, rozdział 16; tegoż, On Denoting, „Mind”,
14 (1905), 479-493. Powrót do tekstu
12. Teorię tę można w gruncie rzeczy uważać za ontologicznie
nieco dopracowaną teorię Fregowską. Por. jego Sens i znaczenie, w:
G. Frege, Pisma semantyczne, op. cit. Powrót do tekstu
13. Meinong twierdzi, że skoro są pewne prawdy dotyczące
przedmiotów nieistniejących (np. to, że kwadratowe koło jest zarazem
kwadratowe i okrągłe, że Pegaz jest skrzydlatym koniem, lub chociażby takie, jak
to, że Pegaz nie istnieje), musimy przyjąć jakiś rodzaj bycia owych
przedmiotów. Meinong wnioskuje więc, że są przedmioty, o których prawdą jest, że
ich nie ma. Por. A. Meinong, Über Gegenstandstheorie (1904), w:
Gesamtausgabe, Bd. II, hrsg. von R. Haller und R. Kindinger, Graz. 1971,
s. 481-535, tamże s. 490. Powrót do tekstu
14. Metaforyczne obrazy takiego niezależnego świata powszechników
znaleźć można często u Platona. Por. Fedon, 73a-81a; Państwo,
507b-c. Arystoteles twierdzi zaś zdecydowanie, że istnienie indywidualnych
substancji jest koniecznym warunkiem istnienia czegokolwiek innego. Por.
Kategorie 5 (2b5). Powrót do tekstu
15. Takim platonikiem jest np. Chisholm. Por. zwłaszcza jego dwie
książki dotyczące teorii intencjonalności: Person and Object. A Metaphysical
Study, London: Allen & Unwin 1976 oraz The first Person. An Essay on
Reference and Intentionality, Minneapolis: University of Minnesota Press
1981. Powrót do tekstu
16. Taka teoria występuje w wyraźnej formie u Russella a także u
Chisholma. Por. B. Russell, Problemy filozofii, Warszawa 1995, s. 116. Powrót do tekstu
17. Por. R. M. Chisholm, Theory of Knowledge, 2nd. ed.,
Engelwood Clifs, NJ: Prentice-Hall 1977, s. 38. Powrót do tekstu
18. Warszawa: PAX 1988. Powrót do tekstu
19. Jako jeden z przykładów podaje Kripke użycie imienia własnego
„Kolumb” przez kogoś, kto myśli o Kolumbie jako o odkrywcy Ameryki. Taki
ktoś odnosi się zdaniem Kripkego rzeczywiście do Kolumba, pomimo faktu iż jedyna
deskrypcja, jakiej przy tym używa („odkrywca Ameryki”) jest wedle wszelkiego
prawdopodobieństwa spełniona nie przez Kolumba, lecz przez kogoś innego
(jakiegoś Greka bądź Skandynawa, którzy dopłynęli do Ameryki na długo przed
Kolumbem). Powrót do tekstu
20. Por. Nazywanie i konieczność, op. cit., s. 92. Powrót do tekstu
21. Por. H. Putnam, The Meaning of „Meaning”, w: tegoż,
Mind, Language and Reality. Philosophical Papers, Volume 2, Cambridge:
Cambridge University Press 1975, s. 215-271. Powrót do tekstu
22. Putnam przedstawia następujący argument na poparcie tezy, że
znaczenia nie mogą być „w głowie”. Wyobraźmy sobie sytuację, w której istnieje
gdzieś w kosmosie bliźniacza Ziemia. Na planecie tej wszystko jest
dokładnie takie samo, jak na naszej Ziemi z wyjątkiem jednego: ciecz, która
wypełnia tam oceany i rzeki i która wygląda i zachowuje się dokładnie tak, jak
woda, nie ma wzoru chemicznego H2O, lecz jakiś inny, załóżmy że XYZ. Ciecz ta
nazywana jest przez mieszkańców bliźniaczej Ziemi „wodą”. Wydaje się zatem, że
mieszkańcy bliźniaczej Ziemi w żadnym razie nie używają słowa „woda” w tym samym
znaczeniu, co my. Słowo „woda” denotuje bowiem na bliźniaczej Ziemi zupełnie co
innego, niż na naszej Ziemi, nie może zatem mieć na obu planetach tego samego
znaczenia. A jednak to, co mieszkańcy bliźniaczej ziemi „mają w głowach” gdy
używają tego słowa (ich procedury czy „deskrypcje” identyfikujące) jest, na
mocy hipotezy, dokładnie tym samym, co mamy w głowach my, gdy mówimy „woda”.
(Gdyby ktoś miał wątpliwości co do tego, czy w naszym „znaczeniu w głowie” nie
jest zawarty wzór chemiczny wody, proponuje Putnam następny eksperyment.
Cofnijmy się wstecz o kilkaset lat do czasów, gdy na żadnej z planet nie
istniała teoria chemiczna. W tym wypadku nie ma raczej wątpliwości, iż to, co
mieszkańcy obu planet mieliby w głowach, odpowiadałoby sobie w istotnych
aspektach. Jednak nawet wtedy słowa te musiałyby mieć na obu planetach całkiem
inne znaczenie. Nie byłoby tylko żadnego sposobu odkrycia tego faktu). A zatem,
konkluduje Putnam, to, co mamy w głowach, jest dla kwestii znaczenia kompletnie
nieistotne. Istotne jest natomiast to, jaki jest faktyczny charakter przedmiotu,
do którego słowo się odnosi. To jednak ustalają (z możliwie największym
przybliżeniem) jedynie eksperci danej społeczności. Typowy użytkownik
języka nie ma o tym (i nie musi mieć) pojęcia. Na tym właśnie polega słynny
Putnamowski podział pracy językowej. Dzięki temu podziałowi uczeń i
nauczyciel fizyki używają słowa „atom” w dokładnie tym samym znaczeniu, chociaż
ten ostatni zdecydowanie lepiej wie (lub przynajmniej powinien wiedzieć) o czym
mówi. Powrót do tekstu
23. Podstawowe tezy teorii poznania Arystotelesa znaleźć można w
jego traktacie O duszy, przeł. Paweł Siwek, Warszawa: PWN 1972. Powrót do tekstu
24. Tego rodzaju arystotelikiem jest Armstrong. Por. jego
Properties, w: D. H. Mellor, A. Oliver (eds), Properties, op. cit.,
s. 160-172, por. s. 166 i n. Powrót do tekstu
|