POLSKI    ENGLISH   

Internetowy Serwis Filozoficzny

przy Instytucie Filozofii    Uniwersytetu Jagiellońskiego

|  Forum |  Literatura |  Linki |  Aktualności
 


 

Krajowy rynek filozofii

Romana Kolarzowa

Prof. Woleński dostatecznie jasno przedstawił i nader skromne miejsce filozofii polskiej w świecie, i wybrane “zasługi” środowiska dla takiego stanu rzeczy. Chciałabym kilka uwag poświęcić – także sygnalizowanemu – miejscu filozofii na “rynku krajowym”. Nie jest to bowiem sprawa wyłącznie wewnętrzna; lokalny sposób postrzegania jakiegoś zjawiska (w tym dyscypliny naukowej) wpływa mocno na to, jak owo zjawisko jest promowane – i czy w ogóle promocji podlega. Nie chwalimy się przecież tym, co skłonni jesteśmy uważać za mało znaczące lub zgoła kłopotliwe.

1. Polskie nastawienie do filozofii jest specyficzne. Warto zwrócić uwagę, że w codziennej polszczyźnie filozof i filozofowanie to nie są określenia pełne uznania. Filozofować to tyle, co wymądrzać się, rezonować. Dociekliwy lub skłonny do wyrażania własnego zdania uczeń ma wszelkie szanse, aby właśnie w szkole usłyszeć nie filozofuj, nie bądź takim filozofem. Dorosły, niewyleczony z tych skłonności, tyleż samo usłyszy w swoim środowisku. Filozofia jest – w tym rozumieniu – zajęciem niestosownym i niebezpiecznym, sprowadzającym kłopoty. Nie jest to intuicja całkiem chybiona – rzeczywiście, trudno wyobrazić sobie filozofowanie bez zadawania pytań i kwestionowania zastanych rozstrzygnięć. A to w polskim modelu edukacji jest postrzegane jako niewłaściwe, wręcz niepedagogiczne: uczeń ma być “grzeczny i posłuszny”. Nie inaczej w życiu społecznym. Jest więc całkiem zrozumiałe, że wszyscy, którym zależy na utrzymaniu tego wzorca wychowawczo-społecznego, będą z najwyższą nieufnością traktować to, co – bodaj potencjalnie – może go naruszyć.

2. Odrębną sprawą, gruntującą obecną w polskiej kulturze podejrzliwość wobec filozofii, jest sposób widzenia jej już wyłącznie w charakterze dyscypliny akademickiej. Ten zaś jest skutkiem doświadczeń, jakie wiążą z tym przedmiotem ci, co zetknęli się z nim na studiach. Przykro mi; dla znakomitej części absolwentów wyższych uczelni filozofia kojarzy się niemiło: jako przedmiot niezrozumiały, nieciekawy, nieprzyjemny i psujący średnią. Trudno spodziewać się, że absolwenci z takimi skojarzeniami, już w randze urzędników ministerialnych, wykażą się zapałem do instalowania w liceach tego, co było dostatecznie niemiłe na studiach.

Daleka jestem od nierozumienia tych wstrętów. Przeciwnie – jest dla mnie niepojęte, dlaczego na tzw. usługówkach stanem chronicznym są marne wyniki egzaminów z filozofii. Nie jest to przecież przedmiot, który byłby koszmarem licealistów np. francuskich. Jak więc jest to możliwe, aby w Polsce, na kierunkach nieraz elitarnych, wyselekcjonowani słuchacze nie mogli opanować go na więcej niż miernie? Jedno z trojga – albo polska młodzież jest mało inteligentna, albo niewiele jest wart system rekrutacji na studia, albo szkodzi dydaktyka przedmiotu. Niejakie doświadczenie wskazuje na mankamenty dydaktyki właśnie; nie radziłabym dłużej ignorować reputacji, jaką wśród słuchaczy studiów niefilozoficznych mają jego wykładowcy, a przez ich rozliczne dokonania – i sam przedmiot. Co roku otrzymują dyplomy ludzie gruntownie do filozofii zniechęceni; czy będą pracować w mediach, czy w ministerstwie edukacji, nie należy po nich oczekiwać życzliwości dla nielubianego przedmiotu i i dla środowiska, które widzą na obraz i podobieństwo swoich “państwa od filozofii”.

3. Lekceważenie dydaktyki akademickiej – bo niezależnie, co się o tym mówi od wielkiego dzwonu, mało kto poczuwa się do bycia nauczycielem, a stanowczo zbyt wielu ma troskę nauczycielską za niegodną “prawdziwego naukowca” – każe bardzo ostrożnie podchodzić do szczepienia filozofii w szkołach średnich. Jestem wprawdzie entuzjastką porządnego kształcenia licealnego, a więc takiego, które daje rzetelne podstawy do samodzielnego “znajdowania się” w dziedzictwie kulturowym i we współczesności, ale nie mam złudzeń, że takie kształcenie dopiero się kluje. Niebezboleśnie. Mam poważne obawy, że w takim systemie oświatowym, jaki jest, propedeutyka filozofii zostałaby zmasakrowana nie gorzej, niż trafia się to akademickim kursom filozofii. Pewne pojęcie o tym, co tu jeszcze by można, dają podręczniki do tzw. przedmiotów kontrowersyjnych. Zaangażowana kiedyś w pomysł licealnego kursu wiedzy o religiach, musiałam - po zapoznaniu się z odnośnymi “pomocami dydaktycznymi” - zmienić zdanie.

4. To nadal nie wszystko. Uczymy filozofii na studiach, czego skutki bywają zaskakujące. Pocieszamy się – marnie i fałszywie – że “student to bestia leniwa”, że spraw złożonych wyłożyć się klarownie nie da, a im mętniej, tym głębiej; i bywamy tym dumniejsi, im gorsze mamy wyniki nauczania! I starannie wystrzegamy się wyciągania wniosków z tego, jak oceniają nas słuchacze. Nie mam pewności, czy z takim podejściem należy zmierzać prosto do liceum. Uczeń jak musi, nauczy się wszystkiego, co jest w programie. Dobrze byłoby jednak pamiętać o tym, co dalej dzieje się z tą wiedzą.

5. Jak widać, mamy zadanie zbliżone do kwadratury koła. Zajmujemy się dyscypliną niezbędną dla nabycia samej schludności w myśleniu, o rozumieniu świata nie wspominając. Jest to zarazem dyscyplina, wokół której narosło tyle nieufności, że najchętniej się ją marginalizuje. Nic nie odczarowałoby jej skuteczniej, niż rzetelna informacja – ale w tym przeszkadza stan zaczarowania. Bez zdecydowanego postawienia na swoistą hodowlę talentów dydaktycznych wyjścia nie widać – a to sobie trzeba jasno powiedzieć, że w tej materii napsuliśmy (środowiskowo), ile można. Dostatecznie złą robotą i złym przykładem było doprowadzenie do stanu, w którym nie ocenia się jakości dydaktyki. To niby jakim sposobem wiedzieć, kto się w niej sprawdza?

6. Poprawę kondycji polskiej filozofii chyba trzeba zaczynać “od środka”. Na dobry początek nie zawadziłaby większa samodzielność. W dostrzeganiu problemów. Radykalnie nowe idee nie pojawiają się co rusz, to prawda. Rzecz jednak w tym, że problemy kwitną nie tylko w Niemczech, Francji czy USA. Tak to jednak z polskiej perspektywy wygląda, że o ile jakiegoś zagadnienia nie zaczęto jeszcze “ugniatać” gdzieś w świecie, to nie ma powodu się nim zajmować (bo jest “nienaukowe”; rozumie się – skąd wziąć bibliografię?). A jeśli już “ugniatają”, to trzeba zaraz koniecznie się przyłączyć, nawet jeśli sensu wielkiego to nie ma – jak wskazuje ta nieszczęsna “pomyłka smaku”, czyli postmodernizm po polsku.

Do tego wzrostu samodzielności jednak nie dojdzie się obecnymi sposobami. Ma Prof. Woleński rację świętą, wskazując na “bibliograficzną wybiórczość” polskich filozofów. Tyle że nie doktoranci są tu rozsadnikiem złego, bowiem tak doktorant pisze, jak promotor wymaga. O (nie do końca merytorycznych) rozterkach przy tworzeniu następnej pracy na stopień też by sporo się dało powiedzieć… To nie są okoliczności sprzyjające niezależności myślenia. Podobnie nie sprzyja jej jednostronne wykształcenie, dość typowe dla średniego pokolenia. Nie jest tajemnicą, że nieraz do „wykierowania się na filozofa” wystarczyły szczere chęci, niekoniecznie poparte zdolnościami. Nawet jednak solidne studia kierunkowe, choć zapewniają kulturę filozoficzną, to przecież same nie wystarczą do uprawiania przynajmniej niektórych dziedzin filozofii. Prawda, że można nadal tworzyć np. antropologię tak, jakby psychologia jeszcze nie istniała – i nadal zmagać się z dualizmem kartezjańskim… ale w takim razie aspiracje do naukowości wydać się mogą nader problematyczne. Przyzwoite obeznanie filozofa z wybraną dyscypliną szczegółową nie jest oczekiwaniem nadmiernym – to raczej spodziewanie się powrotu do dobrej tradycji.

7. Postulowaną niezależność myślenia, jeśli zdarzy się jej pojawić, nazywa się coraz częściej kontrowersyjnością i traktuje jako rzecz nieprzyjemną, nieledwie szkodliwą. Łatwiej zyskać akceptację autorowi „szkolnemu” niż „kontrowersyjnemu” czy bodaj tylko „dyskusyjnemu”. Jest zdecydowanie niedobrze, gdy w gronie filozoficznym “kontrowersyjność” staje się wadą – jeśli nie będzie tez dyskusyjnych i kontrowersyjnych, to robota filozoficzna dziwnie zacznie przypominać zajęcie właściwe dla środowisk dogmatycznych: jednomyślne przyjmowanie jednomyślnie uchwalonych prawd. I efekty tej roboty będą równie interesujące, jak uchwały dawnego Biura Politycznego. Filozofii polskiej trzeba by zatem życzyć mniej imitacji i myśli „grzecznie uczesanych”, a zdecydowanie więcej kontrowersji. Tematycznych, nie personalnych; gorące dyskusje to mają do siebie, że przyciągają uwagę.

powrót
 
webmaster © jotka