POLSKI    ENGLISH   

Internetowy Serwis Filozoficzny

przy Instytucie Filozofii    Uniwersytetu Jagiellońskiego

|  Forum |  Literatura |  Linki |  Aktualności
 


 

Jeszcze raz

Jan Woleński

Nie będę już dalej polemizował z Jadackim w sprawach harców (nie ja je zresztą zacząłem) poza sposobem oceniania przeszłości, w szczególności scholastyki wileńskiej oraz sprawą Natorp-Tatarkiewcz. Nie wiem, gdzie Jadacki wyczytał, że przypisuję mu dzielenie filozofów na wierzących i niewierzących. I ja zajmowałem się wpływem podzielanego wyznania na widzenie filozofii. Widzę to jednak inaczej niż Jadacki. On wie, że Struve „w sposób niedopuszczalny przeniósł swe uprzedzenia antykatolickie dotyczące systemu wartości na (np.) ocenę dokonań jezuitów w innych dziedzinach filozofii” (a przy okazji muszę zauważyć, że Jadacki dość łatwo zmienia oceny, bo poprzednio była mowa o „karykaturalnych skutkach”, a obecnie jest jakby trochę łagodniej). Ja tego nie wiem, może Jadacki ma rację, a może Struve nie wiedział, nie zrozumiał, nie docenił należycie lub jeszcze z jakiegokolwiek innego powodu. Czy te uprzedzenia działały podobnie w ocenie innych okresów przez Struvego? Myślę, że trudno byłoby uzasadnić taka tezę. Czy Jerzy Krzywicki podobnie oceniając scholastykę wileńską XVII i XVIII w. (w artykule o filozofii polskiej e encyklopedii filozoficznej pod red. Edwardsa) też kierował się uprzedzeniami antykatolickimi? A dlaczego autorzy hasła w The Routledge Encyclopedia of Philosophy przemilczeli te osiągnięcia, aczkolwiek wspomnieli i to dobrze o Jerzym Gegnellu? Chyba nie z powodu rzeczonych uprzedzeń. Deklaracja Jadackiego, że nie zamierza wypowiadać się na temat tego tekstu jest dziwna, skoro uznał za stosowne prostować błędy Struvego i moje. Jak widać, są równi i równiejsi. Na pocieszenie znajduje, że już nie jestem ofiarą ukąszenia heglowskiego, ale prostej niewiedzy. Wszelako, znając osiągnięcia Śmigleckiego, podobno największe, nie oczekuję, że w manuskryptach, o których wspomina Jadacki znajdują się jakieś rewelacje. Jadacki nie ma podstaw do twierdzenia na podstawie swojej wiedzy, że sytuacja filozofii w Polsce w latach 1650-1750 była taka sama jak gdzie indziej (nie widzę w tym żadnej złośliwości), a co najwyżej, iż dotyczyło to tylko scholastyki. To jednak wiadomo od dawna.

Jadacki przypuszcza („sądzi”), że w przeciwieństwie do mnie zapoznał się z wieloma tekstami tzw. filozofii narodowej (winno być „polskiej filozofii narodowej”) i na tej podstawie twierdzi, że ma ona koloryt katolicki. Nie wiem, czy to zmartwi Jadackiego czy nie, ale owe teksty nie są mi obce, aczkolwiek na pewno nie w takiej ilości, jak jemu. Ważniejsze jest to, że nigdy i nigdzie nie kwestionowałem katolickiego kolorytu (wolałbym zresztą mówić o inspiracji) polskiej filozofii narodowej. Jedyne, co sugeruję, to ostrożność z tego typu objaśnieniami. I na koniec o filozofii polskiej i Fides et Ratio. Tytuł książki Filozofia polska wobec encykliki FIDES ET RATIO uważam po prostu za nadużycie, bo grono autorów nie reprezentuje ani filozofii polskiej ani oceny tej encykliki przez filozofów polskich, nawet jeśli Jadacki nie występował tam jako filozof katolicki. Nie twierdziłem zresztą, że występował, ale mimo tytuł Polska filozofia katolicka itd. byłby znacznie bardziej na miejscu.

Jeśli ktoś twierdzi, że Natorp wiedział, że Polska jest krajem katolickim, ze katolicy – z inspiracji papieskiej – wracają do swych tomistycznych źródeł, i że bazą tomizmu jest arystotelizm i dlatego rekomendował Tatarkiewiczowi zajęcie się Arystotelesem, to nie powinien potem utrzymywać, że „mniejsza o to, co o Polsce Natorp wiedział czy nie wiedział”. Jadacki spełnił moją prośbę i zacytował fragment z Tatarkiewicza (...):

„Gdy na początku drugiego roku mych marburskich studiów poszedłem pomówić o temacie mej pracy doktorskiej, ten [Natorp] mi powiedział „Niech pan napisze o Arystotelesie, to się przyda w pana kraju”. Nie wiedział, co się w polskiej filozofii działo [tj. że we Lwowie działał już Twardowski]; wyobrażał sobie, że w niej jeszcze panuje scholastyka.”

Czy z tego wynika, że Natorp miał na myśli coś takiego: „Niech pan napisze o Arystotelesie, bo przyda się to w pańskim kraju, skoro tam panuje scholastyka” czy też „Niech pan napisze o Arystotelesie, bo przyda się to pańskim kraju, gdyż będzie to coś innego niż panująca tam neoscholastyka.”? Chyba tego nie rozstrzygniemy, więc niech mi wolno przyjąć drugą interpretację jako zgodną z tym, że Natorp zademonstrował poczucie wyższości, ale nade wszystko nie wiedział (bo trudno oczekiwać czegoś innego), że w Polsce zajęto się Arystotelesem w sposób nowatorski. Gdzie ja napisałem, że Jadacki uważa książki Łukasiewicza i Tarakiewicza za neotomistyczne? Twierdzę natomiast, że nie mamy żadnych powodów, by sądzić, że rozwijająca się nieoscholastyka miała jakikolwiek wpływ na (a) propozycje Natorpa wobec Tatarkiewicza; (b) podjęcie tematu „Arystoteles” przez Łukasiewicza i Tatarkiewicza. Można co najwyżej postawić hipotezę, że stosowne inspiracje mogły mieć miejsce, a to, czy miały trzeba uzasadnić treścią rzeczonych prac lub źródłowo stwierdzonym kontekstem ich powstania.

Może źle stało się, że poruszyłem sprawę Zjazdu w Szczecinie. Ale stało się. Jadacki pisze: „W przeciwieństwie do Prof. Woleńskiego uczestniczyłem pilnie w posiedzeniach „obecnego KNF”” (kursywa w oryginale). Złożenie „w przeciwieństwie do X uczestniczyłem pilnie” nie jest transparentne. Może sugerować, że X po prostu nie uczestniczył, ale może też nasuwać myśl, iż X nie przykładał się do uczestnictwa, przeciwieństwie do autora tejże wypowiedzi, który kursywą podkreśla swoją pilność, być może w przeciwieństwie do kogoś z kim kontrastuje się. Otóż Jadacki winien wiedzieć, że od 1 września 2003 r. przebywam za granicą. Gdyby uczestniczył, nawet niezbyt pilnie w obradach KNF poprzedniej kadencji (do którego należał), to wiedziałby, że informowałem KNF o swoich planach, gdy proszono mnie o wejście do Komitetu Organizacyjno-Programowego Zjazdu a zebrani uznali, że to niczemu nie przeszkadza. Może pamięta, że wystosowałem dwa obszerne listy do KNF wyjaśniające moje stanowisko, a także to, iż na polecenie przewodniczącego KNF otrzymywałem protokoły z posiedzeń, w których nie uczestniczyłem. To tylko gwoli wyjaśnienia sprawy „w przeciwieństwie do”, ponieważ, niezależnie od intencji Jadackiego, nie chciałbym, by ktoś pomyślał, iż wypowiadam się na temat obecnego KNF w sytuacji, gdy nie uczestniczyłem w jego pracach. Jadackiemu i Groblerowi, który też nawiązał do sprawy Zjazdu, przypominam, że obecny KNF przy całej swej pilności nawet nie wiedział, wraz z przewodniczącym Komitetu w poprzedniej kadencji, co pozostało powołane i w jakim celu. Grobler winien dobrze pamiętać, że w całej serii swych listów proponował zmianę ustaleń personalnych w obsadzie referatów plenarnych, a nie rezygnację z nich na rzecz paneli. Uważam, że ta twórczość epistolarna znakomicie przyczyniła się do stworzenia atmosfery napięć personalnych, aczkolwiek nie do samych tych napięć. Byłoby zresztą dziwne, gdyby spore środowisko, jakim jest grupa filozofów polskich, dało się podzielić z powodu wybrania dwudziestu kilku kandydatów do referatów plenarnych, z których kwestionowano kilka nazwisk, przy czym wielkość grona kontestatorów nie jest jasna i prawdopodobnie była znikoma. Twierdzę natomiast, że skoncentrowanie się na sporach personalnych (co zarzucam KNF i organizatorom ze Szczecina) zawsze dzieli środowisko, a nie jednoczy je. A to, czy Zjazd uda się, zobaczymy. W dniu 19 czerwca (a więc już po terminie nadsyłania zgłoszeń) organizatorzy mają 318 przyjętych wystąpień, znacznie mniej niż w Toruniu. Słyszałem w końcu maja, że wpisowe zapłaciło niewiele ponad 100 osób. W tej sytuacji twierdzenie, że już udał się uważam za przedwczesne. Chyba, że chodzi o to, co w tej materii uczynił KNF we własnym wszelako przekonaniu.

Wszelkie uwagi o dydaktyce są ważne, aczkolwiek i tutaj obserwuje ciekawą różnicę zdań. Oto Kolarzowa dziwi się temu, że wyniki egzaminów z filozofii są złe, a Grobler boleje na tym, że są zbyt dobre. W związku z drugą wypowiedzią Groblera, nasuwa mi się jednak taka uwaga, że matematycy i fizycy specjalnie dbają o poprawność językową, np. „Wiadomości Matematyczne” mają stały kącik językowy. Być może nie powinniśmy dziwić się, że studenci matematyki i fizyki są lepsi językowo nawet od polonistów. W swojej publicystyce wielokrotnie zwracałem uwagę na żałosny stan kompetencji językowej dziennikarzy i polityków, a co gorsze tych, którzy decydują o języku ustaw. Nie podoba mi się lekceważący ton Groblera „o piciu bełta”, nawet jeśli rzeczywiście niektórzy studenci pochodzą z rodzin, gdzie ten trunek jest spożywany powszechnie. Na pewno ich to nie cieszy i nic nikomu nie daje. Więc po co? Sam mieszkam na co dzień w małym miasteczku i obserwuję co tam się dzieje; raczej przemilczałbym taką uwagę niż ją podkreślał. Ważniejsze może jest to, że sama filozofia na studiach wiele nie zmieni. I to jest powód główny dla postulowania propedeutyki filozofii, nie dla naszej własnej profesjonalnej satysfakcji, ale dla pożytku ogólnego. Zgadzam się z Jadackim, że to nie my odchudzimy program (niech mu będzie, że ja optuję antypreferencyjnie przeciw religii, a on preferencyjnie za uczeniem dobrej polszczyzny na lekcjach języka polskiego, co ma zapewne zastąpić uczenie filozofii), ale trudniej będzie to osiągnąć w sytuacji popierania stanowiska urzędników. Nie można wykluczyć, że ministrem edukacji zostanie kiedyś filozof lub ktoś filozofię ceniący. Tak zdarzyło się w Bułgarii i mają dwa lata propedeutyki. A my chcemy tylko 1 roku.

Teksty Chmielewskiego wzbudziły sprzeciw Jadackiego i Groblera. Ja także jestem przeciw. Być może w moich uwagach, a także Groblera zbyt został podkreślony problem międzynarodowej percepcji i oceny filozofii polskiej (dla mnie znaczy to dokładnie to samo, co filozofia w Polsce). Chciałbym zatem pewne rzeczy wyjaśnić, mniemam zresztą, że Grobler podzieli moje dalsze uwagi, przynajmniej większość z nich. Uprawiamy filozofię, bo to jest nasz zawód. Robimy to dla studentów, kolegów, czytelników, jeśli ich znajdujemy, w końcu dla samych siebie. Chmielewski ma rację, że filozofujemy, jak umiemy. Ma też rację, że moglibyśmy to czynić lepiej. To ostatnie zresztą jest trywialnością. Wszelako są dziedziny mniej lub bardziej międzynarodowe. Dalej, narody szczycą się swoimi osiągnięciami w różnych dziedzinach, także w kulturze i w nauce. Przypominam, że jednym z moich punktów wyjścia było stwierdzenie, że nie byliśmy, nie jesteśmy i nie będziemy mocarstwem filozoficznym oraz, że są takowe. Nie choruję więc na wielko-polskość. Niemniej jednak, mamy niebanalny dorobek filozoficzny, jak sądzę większy niż wiele innych nacji do supermocarstw też nie należących. Jest naszym obowiązkiem dbać o to dziedzictwo, także o to, by było należycie znane i doceniane. Nikt za nas tego nie zrobi. Nie ma to nic wspólnego z dążeniami do wielkości itd.

Wskazana powinność zapewne nie budzi sprzeciwu Chmielewskiego. Ubolewa on raczej nad tym, że współcześni filozofowie polscy są zapatrzeni na Zachód i przede wszystkim zależy im na uznaniu stamtąd płynącym. Mogę mówić tylko w swoim imieniu oraz pewnego grona osób, które znam w miarę dobrze. Otóż, skoro publikujemy prace w „publikatorach” o zasięgu międzynarodowym, a także wygłaszamy referaty na kongresach i konferencjach, to chyba czynimy tak w przeświadczeniu, że mamy coś do powiedzenia. Może mamy rację, może nie, może inni są znacznie lepsi. Niekiedy tak, ale niekiedy nie. Myślę, że Chmielewski winien wyciągnąć wnioski z opisanego przez siebie przypadku Ossowskiej. Otóż, postawa MacIntyre’a jest wielce typowa. Zdziwienie. Podam teraz dwa przypadki z własnego doświadczenia. Filozofowie nauki rozważają tzw. paradoks Tichy’ego-Millera dotyczący pojęcia podobieństwa do prawdy. Zauważyłem, że można go łatwo rozwiązać przy pomocy tzw. konsekwencji dualnej lub odrzuceniowej, której ideę sformułował Łukasiewicz, a rzecz rozwinęli Słupecki i Wójcicki. Rzecz referowałem kilka razy, wynik został opublikowany w „Studia Logica”. Bywa wspominany w literaturze przedmiotu, ale tak jak gdyby go nie było. Nikt nawet nie próbował pokazać, że jest to złe rozwiązanie. Przypuszczam, że gdyby ten pomysł został przedstawiony przez kogoś z USA lub Wielkiej Brytanii, wszedłby do obiegu. Kilka lat temu odbyła się w Bonn konferencje o Fregem. Wygłosiłem na niej referat o recepcji Fregego w Polsce, rzeczy historycznie pasjonującej. Gdy przyszło do wydania materiałów z tej konferencji, wydawca zażądał zmniejszenia objętości. Recenzenci zostali poproszeni o wskazanie tekstów do skreślenia. O moim artykule stwierdzono, że ciekawy, ale temat zbyt wąski. Odrzucono. Zostały natomiast przyjęte prace kilku wziętych autorów, aczkolwiek powtórzyli oni po raz n-ty, to co pisali już wcześniej. Dla autora pomysłu czy artykułu nie są to oczywiście rzeczy przyjemne, wszelako na pewno nie (a przynajmniej być nie powinny) najważniejsze. Mam znacznie większą satysfakcję z tego, że rozwiązałem w pewien sposób problem Tichy’ego-Millera i opisałem recepcję Fregego w Polsce (w końcu artykuł ukazał się, nawet w lepszym źródle niż miało to być pierwotnie). Ale nie ukrywam, że zależy mi zarówno na uznaniu krajowym, jak i międzynarodowym. Twierdzę, że ten kto twierdzi, że powinno być inaczej, jest albo niezbyt szczery albo sam ma niewielkie szanse na sukces. Ciekawe, że w czasie podobnej dyskusji, jeden z najwybitniejszych fizyków polskich z irytacją zapytał: „A cóż ci tak zależy na międzynarodowej pozycji kultury polskiej?” Odrzekłem, ze z tych samych powodów, z których ceni się publikacje w czasopismach z listy filadelfijskiej, na co odpowiedział, że on akurat nie ceni. Po chwili, gdy dyskusja zeszła na inne tematy, zaczął tak: „Gdy byłem na stypendium w Stanach Zjednoczonych...?” Miałem na końcu języka: „Po co tam jeździłeś?”, ale byłoby to niegrzeczne. Ktoś inny zauważył, że fizycy jeżdżą za granicę po to, by lepiej robić to, co robią. My także kierujemy się względami jakości, a przynajmniej powinniśmy. Co w tym złego, że towarzyszy temu ambicja?

Jak już wspomniałem filozofia jest przedsięwzięciem międzynarodowym i albo trzeba z tego wyciągnąć wnioski albo tylko siedzieć na swojej grzędzie. Jeśli to pierwsze, to trzeba uczestniczyć w światowym czy europejskim życiu filozoficznym. Bywa, że polega to na wtórności. Proponuje jednak taki oto eksperyment. Proszę wziąć jakąkolwiek historię filozofii, byle obszerną. Ułożyć listę tych oryginalnych, na wszelki wypadek pomnożyć powiedzmy przez 50, by nie uronić wielu zapoznanych geniuszy. Potem, oszacować liczbę filozofów od Talesa do naszych czasów. I zestawić obie wielkości. Ilu wyjdzie oryginalnych, a ile wtórnych? Zapewne tych pierwszych będzie ułamek procenta. Podobnie będzie się miała sprawa sekciarstwa. Nieuniknione w pewnych granicach. Taka jest prawda o naszym zawodzie, jak i każdym innym. Co więcej, gdyby nie było masy wtórnych, nie byłoby też powodu rozprawiać o oryginalnych. Nie ma innego sprawdzianu własnej wartości niż porównywanie się z innymi, w kraju i poza nim. I tutaj trzeba brać pod uwagę realia. Możemy narzekać na szowinizmy, Alicje w krainie Johnów, niesprawiedliwość redaktorów pism i masę innych rzeczy, ale nastawienia do myśli narodów uważanych za drugoplanowe w roli kulturotwórczej nie zmienimy. Przynajmniej w najbliższej przyszłości. Trzeba nam zatem dbać o siebie, u siebie, ale także gdzie indziej. Stwierdzenia w rodzaju „I tak nie ma w Polsce poważnego i wpływowego nurtu jak ten stworzony przez Twardowskiego i pewnie nie będzie”, nawet jeśli prawdziwe (o tym jeszcze za chwilę), niczemu nie służą. I tak dobrze, iż Chmielewski mówi o potomkach. Inni prawią o epigonach, a ktoś (i to wcale nie z postmodernistów) nazwał mnie „ot takim odpryskiem szkoły lwowsko-warszawskiej”, zresztą bez specjalnej ironii.

Jadacki wysoko ocenia polskich filozofów, jak to nazywa, nowej generacji Szkoły Lwowsko-Warszawskiej (szkoda tylko, że tom dokumentujący jej dokonania czeka chyba z dziesięć lat na publikację). Powiada, że około 20 filozofów pokolenia średniego (w młodszym jest jeszcze lepiej), to nie gorsi, a w połowie nawet lepsi, niż nasi starzy mistrzowie. Myślę, że debatowanie w kategoriach „lepszy, gorszy, niegorszy itd.” prowadzi do nikąd. A układanie list rankingowych czy nawet tylko wyliczanek nie ma większego sensu, bo zawsze nosi piętno subiektywizmu. Ja np. skreśliłbym to lub owo nazwisko z listy Jadackiego, ktoś inny, być może skreśliłby mnie itd. Moim zdaniem ważniejsze jest to, by ciągle mieć na uwadze, iż Polacy nie gęsi filozoficzne i swoją (co nie znaczy, że narodową) filozofię mają. I wracam do jednej z przewodnich myśli pierwszego tekstu. Jeśli nie będziemy lojalni wobec siebie, nawet na forum lokalnym, nasze z natury rzeczy skromne możliwości zaistnienia w skali międzynarodowej, staną się mniejsze. A istnieć tam powinniśmy, także, a może nawet przede wszystkim dla dobra filozofii u nas. Myślę, że Gadacz to (i rzeczy podkreślone przez Groblera) ma na myśli, gdy postuluje jedność, a nie zamazanie różnic teoretycznych. Przypomnę, że tradycyjną cechą filozofii polskiej był pluralizm. I niech tak pozostanie, nawet z postmodernizmem.

Jan Woleński

powrót
 
webmaster © jotka