POLSKI    ENGLISH   

Internetowy Serwis Filozoficzny

przy Instytucie Filozofii    Uniwersytetu JagielloÅ„skiego

|  Forum |  Literatura |  Linki |  AktualnoÅ›ci
 


 

Etyka psychoterapii, czy „etyka” w psychoterapii?

Małgorzata Opoczyńska

Zastanawia mnie, podjÄ™ta przez część Dyskutantów, próba poszukiwania podstawowych rozstrzygnięć kwestii etycznych w psychoterapii. TÄ™sknota za „rozwiÄ…zaniem” problemów etycznych widoczna jest zarówno w formuÅ‚owanych postulatach odnalezienia i zdefiniowania podstawowych pojęć, zagadnieÅ„, problemów, jak i w nadziei, że ich rozjaÅ›nienie pozwoli rozwiÄ…zać kwestie szczegółowe. Rzecz znamienna, poszukiwaniom pewnych podstaw etyki towarzyszy zamierzone i usprawiedliwiane różnymi wzglÄ™dami (najczęściej zwiÄ…zanymi z brakiem doÅ›wiadczeÅ„ psychoterapeutycznych), pomijanie miejsca, z którego wyrasta etyka. WysiÅ‚ek zakorzenienia dyskusji nad etykÄ… psychoterapii w tym, co ogólne, z jednoczesnym odciÄ™ciem siÄ™ od jej źródeÅ‚ (jest nim zawsze konkretne spotkanie pacjenta z terapeutÄ…), obiecuje wprawdzie elegancki wynik (np. w postaci spójnego, na wzór „ Etyki” Spinozy, dzieÅ‚a), grozi jednakże rozwiÄ…zaniem etyki psychoterapii w dosÅ‚ownym sensie tego sÅ‚owa. RozwiÄ…zać coÅ› to zlikwidować, zaÅ‚atwić, zakoÅ„czyć; to także unieważnić, uczynić nieobowiÄ…zujÄ…cym. RozwiÄ…zywać kwestie etyczne, to uwalniać siebie z ich wiÄ™zów?

Nie ma etyki poza relacjÄ…. Poza relacjÄ… etyka jest martwa, peÅ‚na słów niczyich, które wypowiadane, wracajÄ… do mówiÄ…cego nieprzyjÄ™te. Dwuznaczność każdej relacji (wypÅ‚ywajÄ…ca z paradoksalnoÅ›ci wpisanej w samÄ… naturÄ™ istnienia: dystansowanie siÄ™ od innych i pragnienie zbliżenia), przeczy możliwoÅ›ci jednoznacznej etyki. Dopóki relacja trwa, etyka nie może być rozwiÄ…zana. Kodeksy etyczne tylko poza relacjÄ… mogÄ… być spójne, bezsprzeczne i przejrzyste. W żywiole relacji etyka może pozostać jedynie zobowiÄ…zaniem - mnie, jako terapeuty, wobec pacjenta, z którym próbujÄ™ relacji. Tylko nierozwiÄ…zana, nierozstrzygniÄ™ta, może pozostać wiÄ™ziÄ…. ObowiÄ…zywać w czasie, pomimo wszystkich „nie wiem”, „być może”, „zależy”.

Jana pewnie długo będę pamiętać. Najstarszy z siedmiorga rodzeństwa, trzydziestodwuletni postawny mężczyzna. Miał zostać gazdą, gdy ojca zabrakło. Ale on nie chciał gazdować. Chciał łatwiejszego życia. Mimo sprzeciwów matki, złych przeczuć, które nachodziły ją, gdy spała, wyjechał zagranicę. Matka długo płakała, dzwoniła, prosiła: wróć na ojcowiznę, nie żeń się z obcą. Po roku, dwóch, słuch o Janku zaginął. Ani nie dzwonił, ani nie pisał. Po wsi krążyły powtarzane szeptem plotki, że zszedł na złą drogę. Alkohol, narkotyki, jakieś kobiety, prostytutki pewnie. Rodzinie Janka wstyd było przed sąsiadami. Ani zaprzeczyć, ani potwierdzić, gdy mówili, co wiedzą . Z czasem przestali z nimi o Janku rozmawiać. Gdy w końcu po trzech latach milczenia usłyszeli o nim znowu, Janek nie mówił, nie jadł, nie pił. Postarzały i wyniszczony nie poznał ich, gdy po niego przyjechali. Zaraz po powrocie do Polski trafił na oddział psychiatryczny powiatowego szpitala. Psychiatrzy rozpoznali Jankowi psychozę katatoniczną, jego niemówienie uznali za przejaw mutyzmu. W powiatowym szpitalu Jan spędził pół roku. Wypisany został, jak przeczytać można w dokumentacji lekarskiej, w stanie częściowej poprawy: Jan samodzielnie jadł, mył się, wstawał z łóżka, chodził po korytarzu. Nie mówił nadal. Po powrocie do domu rodzinnego całe dnie spędzał w łóżku. Wstawał tylko na posiłki, do nikogo się nie odzywał. Matka popadała w coraz większą rozpacz. Ratunku dla syna postanowiła szukać w klinice uniwersyteckiej oddalonej kilkadziesiąt kilometrów od rodzinnej wsi. I tak Jan znowu został pacjentem psychiatrycznego oddziału.

W klinice uniwersyteckiej Jan przebywaÅ‚ ponad pół roku. Zespół terapeutyczny podtrzymaÅ‚ postawionÄ… mu wczeÅ›niej diagnozÄ™ schizofrenii i ustaliÅ‚ program terapii dostosowany - jak wtedy sÄ…dzono - do indywidualnych potrzeb i możliwoÅ›ci pacjenta i jego rodziny (por. Alanen, 2000). Pomimo dobrej współpracy z rodzinÄ… pacjenta, zaangażowania w proces leczenia caÅ‚ego zespoÅ‚u terapeutycznego oraz spoÅ‚ecznoÅ›ci terapeutycznej Jan przez caÅ‚y okres pobytu w klinice wydawaÅ‚ siÄ™ nieobecny. A Å›ciÅ›lej: byÅ‚ obecny fizycznie (zażywaÅ‚ leki, wstawaÅ‚ na posiÅ‚ki, wychodziÅ‚ z personelem na spacery, zapraszany - przychodziÅ‚ na spotkania grupy terapeutycznej), zarazem jednak byÅ‚ „nie wiadomo gdzie”. I wciąż milczaÅ‚. Czasem tylko skinieniem gÅ‚owy wydawaÅ‚ siÄ™ mówić „tak” lub „nie”. ZdarzaÅ‚o siÄ™, że sÅ‚owa te zapisywaÅ‚ na kartce.

Ostatniego dnia pobytu w klinice Jan milczał także. I nikt nie wie, co myślał, gdy na karcie informacyjnej (wypisowej) przeczytał zalecenie lekarskie do kontynuowania leczenia w tzw. szkole życia, oddziale rehabilitacyjnym dla pacjentów przewlekle chorych.

Nie wiem, gdzie jest teraz Jan. Nie wiedziałam też wtedy, gdy byłam obok. Nie dość patrzyłam, by zobaczyć, gdzie on? Nie dość słuchałam, by usłyszeć, co mówi? Nie dość mówiłam, by mógł odpowiedzieć?

Kiedy patrzę, widzę nie to, na co patrzę, ale to, co widzę z perspektywy, z której patrzę. Ta z pozoru tautologiczna myśl dobrze oddaje twórczy charakter procesu patrzenia. Nie jest on nigdy kopiowaniem świata, ale szkicowaniem jego wizerunku w horyzoncie wcześniejszego doświadczenia. Bez tego horyzontu, który budują i dzieje i język (por. Gadamer, 1993), to, na co patrzylibyśmy pozostawałoby obce. Nieznane, nieoswojone, a więc zagrażające. Takim pewnie widzi się świat po raz pierwszy na niego patrząc. Przerażenie, którego jedynym słowem jest krzyk.

Patrzenie oswaja Å›wiat rozpoznajÄ…c w nim, co wczeÅ›niej znane. Szuka podobieÅ„stw i znajduje je nawet w różnicach. W tym samym stopniu jednak, w jakim oswaja i widzi, „oddala” i nie dostrzega. Czego nie potrafimy patrzÄ…c oswoić, tego nie widzimy, albo widzimy w przebraniu znanego.

Czy kiedykolwiek, zadomowieni w naszych dziejach i języku, będziemy mogli ujrzeć, co prawdziwie inne, obce i nieznane?

Ujrzeć inne, to pokonać lęk przed nieznanym (por. Lévinas, 2002). Ten zaś, będąc ceną, jaką płaci życie za życie, czy nie jest echem leżącego u początku dziejów i języka lęku przed śmiercią? Więc pokonać lęk przed nieznanym to pokonać lęk przed samą śmiercią?

Nieznane wywołuje lęk, bo straszy śmiercią znanych nam światów. Zniszczeniem map, które pozwalają się w nich odnaleźć. Pokonać lęk przed nieznanym, to zaryzykować patrzenie bez mapy. Bo pewnie tylko tak zobaczyć można nieznane, którego dotąd nie widzieliśmy - choć patrzyliśmy - bo nie znajdowało się na naszej mapie.

SÅ‚uchanie. Ono też nie odtwarza melodii Å›wiata, lecz z dochodzÄ…cych dźwiÄ™ków komponuje wÅ‚asnÄ…. SÅ‚uchajÄ…c, odczytujemy partyturÄ™, w której zapisany jest Å›wiat. Partytura ta, jeÅ›li nadal pozostać w krÄ™gu owej muzycznej metafory, jest polifoniczna. SÅ‚yszymy to, co możemy z niej odczytać i „wykonać”. GÅ‚osy nieczytelne, bÄ…dź niemożliwe - z różnych wzglÄ™dów - do wykonania, nie dochodzÄ… do nas. MieszajÄ… siÄ™ z ciszÄ…, która nic nie znaczy.

Słuchanie zatem, podobnie jak patrzenie, jest procesem twórczym, i tak jak ono uwarunkowane jest naszymi dziejami i językiem. Gdyby nie owe dzieje i język, w których żyjemy, polifonia świata w naszym wykonaniu przypominałaby szum. Niezrozumiale i zatrważająco, jak wtedy, gdy głos spikera radiowego zastępuje nagle jazgot bezładnie splątanych dźwięków.

W tej samej mierze, w jakiej dzieje i język umożliwiają słyszenie, słyszenie uniemożliwiają. Bo, choć prawdą jest, że tylko ten, kto rozumie, może się przysłuchiwać (por. Heidegger, 1994, s. 233), prawdą jest i to, że czego nie rozumiemy - nie słyszymy, bądź słyszymy w przebraniu zrozumiałego.

Ile głosów z polifonii świata pozostaje dla nas ciszą tylko dlatego, że rozumiemy, albo nie rozumiemy? Czego nie usłyszymy, bo zanurzeni w naszym języku i dziejach słyszymy? Czy te głosy dla nas na zawsze stracone?

Nie zobaczy Innego ten, kto siÄ™ go boi. Podobnie, nie usÅ‚yszy niezrozumiaÅ‚ego, kto z lÄ™ku przed „barbarzyÅ„skim” gÅ‚osem, „rozumiejÄ…co ” wplata go w gÅ‚os swój. SÅ‚yszÄ™ niezrozumiaÅ‚e, gdy rezygnujÄ™ z pretensji do rozumienia (por. Gadamer, 2000, s. 33). Dopiero wówczas, uwolniony od „przymusu rozumienia”, pozwalam sobie coÅ› powiedzieć. I wtedy sÅ‚yszÄ™, choć nie rozumiem. Nie muszÄ™. Ważne, że sÅ‚yszÄ…c odpowiem.

Mówienie jest odpowiedziÄ…. Nie odzwierciedla Å›wiata, ale odpowiada na Å›wiat. Jest zaproszeniem, jakie mówiÄ…c kierujemy do rzeczy i Å›miertelnych (por. Heidegger, 2002, s. 7-26). Różne jest nasze mówienie, wiÄ™c i różna Å›wiata odpowiedź. Raz, odpowiadamy na Å›wiat mówiÄ…c „o nim”, innym razem mówimy „do niego”, wreszcie zdobywamy siÄ™ czasem na mowÄ™ „dla niego”. Różnie zapraszany, Å›wiat różny przychodzi. ZawoÅ‚any „mowÄ… o” pojawia siÄ™ w przebraniu skrojonym na naszÄ… miarÄ™. Jest taki, jakim go widzimy, sÅ‚yszymy i wypowiadamy. Åšwiat bez tajemnic. Oswojony naszymi „widzÄ™”, „sÅ‚yszÄ™”, „wiem” i „rozumiem”. ZawoÅ‚any „mowÄ… do”, jest kimÅ› nieznanym, jak ktoÅ› stojÄ…cy na drugim brzegu, kogo twarzy nie rozpoznajÄ™, a jednak do niego woÅ‚am z nadziejÄ…, że usÅ‚yszy i odpowie.

JeÅ›li w „mowie o” Å›wiat wydaje siÄ™ pewny w swych granicach wyznaczonych przez jÄ™zyk, w „mowie do” ujawnia swój bezkres. Nie jest już wpisany dokÅ‚adnie w sÅ‚owa „o nim” - które z nich mogÅ‚oby go pomieÅ›cić? - ale zagadniÄ™ty, jak zagaduje siÄ™ kogoÅ›, z kim dopiero wdać siÄ™ chce w rozmowÄ™ (por. Lévinas, 2000).

Wreszcie jest i „mowa dla” Å›wiata, który - ani nazwany, ani rozpoznany - może w niej zagoÅ›cić. „Mowa dla” jest dla Å›wiata jak schron dla szukajÄ…cego postoju. Bezpieczna, daleka od zgieÅ‚ku obgadujÄ…cej rzeczy gadaniny (por. Heidegger, 1994). Dyskretna , nic nie narzucajÄ…ca. Można przyjąć jej goÅ›cinÄ™, zatrzymać siÄ™ i posÅ‚uchać, albo też iść dalej, jeÅ›li tak wÅ‚aÅ›nie trzeba, chce siÄ™ bÄ…dź musi.

Każde mówienie pozostawia Å›lad. Åšlad trwaÅ‚y, bo sÅ‚owa sÄ… trwalsze od rzeczy: zapisane żyjÄ…, podczas gdy rzeczy ginÄ… (co uÅ›wiadomiÅ‚am sobie wyraźnie w te wakacje podróżujÄ…c po Åšródziemiu z Brewiarzem Åšródziemnomorskim P. Matvejecića). Jakie Å›lady zostawia w Å›wiecie „mowa o”, „mowa do”, „mowa dla”? Które z nich trwalsze? Które wzbogacajÄ… Å›wiat, które zubażajÄ…, które rujnujÄ…?

Pewne jest to, że żadne ze słów Å›wiata nie odtworzy, jak i to, że każde go współtworzy. Nasza mowa odsÅ‚aniajÄ…c jakÄ…Å› możliwość bycia Å›wiata, innÄ… jednoczeÅ›nie zakrywa. BÄ…dź przemilczajÄ…c - choć możliwa do powiedzenia - bÄ…dź obgadujÄ…c, czyli gadajÄ…c „o rzeczy” choć „nie wyrasta z rzeczy”.

W każdej rzeczy powinno zawarte być słowo - pisał Poeta - ale nie jest. Stąd nasza mowa raczej wywołuje świat, niż siebie w nim odnajduje. A więc i ona, podobnie jak nasze patrzenie i słyszenie jest twórcza. I podobnie jak one dla świata nieobojętna.

Kiedy uświadamiam sobie, że patrząc, słuchając i mówiąc współtworzę to, na co patrzę, czego słucham i na co odpowiadam mówiąc, uświadamiam sobie swoją odpowiedzialność. Patrzenie, słuchanie i mówienie przestają być li tylko - jak utrzymują różne epistemologie - instrumentami poznania. Stają się relacją etyczną bezpośrednio wiążącą mnie z tym, co inne niż ja: z jakimś Ono, z jakimś Ty, za które odpowiadam (por. Buber, 1992).

Drugi człowiek, bo o nim teraz myślę, nie mieści się nigdy w tym, co mogę o nim wiedzieć i powiedzieć (Jaspers, 1990). W tym sensie jest nieobecny. Nie ma go ani w moim słowie, ani spojrzeniu, ani w tym, co słyszę, gdy mówi. Szukać go tam i myśleć, że znajduje, to popadać w nihilizm, którego tak bardzo bał się V. E. Frankl i którego istoty upatrywał nie - jak zwykle się to czyni - w negacji istnienia, ale w twierdzeniu, że istniejąca rzeczywistość nie jest niczym innym jak tylko tym czy owym (por. Frankl, 1984, s. 8).

Drugi czÅ‚owiek jest nieobecny w moich przedstawieniach, nie znaczy to jednak, że jest „nie wiadomo gdzie”. Jest obecny ponad istotÄ…, czyli ponad wszelkimi formami, w jakich próbujÄ™ go zamknąć (por. Lévinas, 2000). Jest zawsze obecny naprzeciw.

Ta konkretność, rzec można cielesność, nagość wrÄ™cz owego „naprzeciw” pozwala z innej, niż zwykle to czynimy, perspektywy spojrzeć na teorie dotyczÄ…ce czÅ‚owieka: jego zdrowia i choroby, poznania i leczenia. Otóż wszystkie one - tak ważne w salach wykÅ‚adowych i nierzadko w dyżurkach lekarskich także, w obliczu stojÄ…cego „naprzeciw” czÅ‚owieka jakby tracÄ… swÄ… ważność. Nie sÄ… potrzebne, by „wyjść naprzeciw”, przeciwnie, wydajÄ… siÄ™ czÄ™sto temu „naprzeciw” stać na drodze.

Przy łóżku chorego wszelkie teorie milkną bądź znikają - tak mówią doświadczeni lekarze. A jeśli nie milkną, milknie jedyność stojącego naprzeciw człowieka. Jego konkretność gubi się w skrojonych na miarę wielu słowach, a niepowtarzalność - w powtarzanych za autorami podręczników i standardów diagnostycznych i leczniczych procedurach. I jeśli wtedy, obecny naprzeciw, a szukany przez nas gdzie indziej człowiek zamilknie, kto jak nie my za jego milczenie odpowiemy?

Sztuka patrzenia, słuchania i mówienia ratująca jego obecność przed niewidocznością, to sztuka wyjścia drugiemu naprzeciw. Wyjścia uważnego, to znaczy takiego, by wiedział, że wychodzimy ku niemu, a nie ku obrazom, w jakich go zamknęliśmy. Że zależy nam na nim, by i on wyszedł nam naprzeciw i nam odpowiedział, a nie na potwierdzeniu naszych wyobrażeń i przewidywań, by raz jeszcze dowieść biegłości naszego specjalistycznego kunsztu.

Sztuka patrzenia, słuchania i mówienia to zarazem sztuka przekroczenia dystansu, jaki dzieli nas od drugiego. Przekroczenia a nie pokonania (por. Lévinas 1994). Zazwyczaj mało się o tej sztuce pisze w specjalistycznej literaturze. Przywykliśmy bowiem do myśli, że dobry kontakt z pacjentem oznacza bliskość, tę zaś zazwyczaj określamy miarą poznawczej dostępności: tym bliżej, im więcej pacjent mówi nam o sobie, im więcej o nim wiemy i lepiej rozumiemy.

Tymczasem tak pojmowana bliskość jest ani możliwa ani potrzebna. Bliskość, która ratuje obecność drugiego przed niewidocznością wydarza się bowiem pomiędzy konkretnymi, stojącymi naprzeciw siebie osobami. Nie pomiędzy ich wzajemnymi przedstawieniami, ale ponad nimi. Wydarza się pomimo dystansu, jaki ich dzieli, na który z racji naszych indywidualnych dziejów i języka nieuchronnie jesteśmy skazani.

Przekroczyć dystans to go nie pokonać, ale wyjść drugiemu naprzeciw, pomimo niego. Pomimo wszystkich: nie wiem, nie rozumiem, nie dostrzegam, bÅ‚Ä…dzÄ™. Przekroczyć dystans, to pamiÄ™tajÄ…c o nim wypatrywać drugiego „gdzie indziej”: nie w nieprzejrzystych przedstawieniach, ale „naprzeciw”, w nagoÅ›ci jego spojrzenia.

Piękno, jak mówią czasem artyści, rodzą uważność i dystans. Przed laty, V. E. Frankla psychiatryczne credo, w którym mowa i o dystansie i o potrzebie uważności, zasiało we mnie nadzieję i niepokój, czy podołam odpowiedzialności. Zawsze wtedy, gdy udaje się wyjść drugiemu naprzeciw, wydarza się piękno. Wierzę, że z tego spotkania płynie dobro.

Małgorzata Opoczyńska

Literatura:

Alanen Y., O., Schizofrenia. Jej przyczyny i leczenie dostosowane do potrzeb, Instytut Psychiatrii i Neurologii, Warszawa 2000

Buber M., Ja i Ty. Wybór pism filozoficznych, Pax, Warszawa 1992

Frankl V. E., Die Sinnfrage in der Psychotherapie, Piper Verlag, München 1981

Frankl V. E., Homo Patiens, Pax, Warszawa 1984

Gadamer H.,- G., Prawda i metoda, inter esse, Kraków 1993

Gadamer H.,-G., Rozum, słowo, dzieje, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2000

Heidegger M., Bycie i czas, PWN, Warszawa 1994

Heidegger M., W drodze do języka, Wydawnictwo Baran i Suszczyński, Kraków 2000

Jaspers K., Filozofia egzystencji, PIW, Warszawa 1990

Lévinas E., O Bogu, który nawiedza myśl, Wydawnictwo Znak, Kraków 1994

Lévinas E., Inaczej niż być lub ponad istotą, Aletheia, Warszawa 2000

Lévinas E., Całość i nieskończoność. Esej o zewnętrzności, PWN, Warszawa 2002

Matvejević P., Brewiarz Śródziemnomorski, Pogranicze, Sejny 2003

Miłosz Cz., Miłosz o Miłoszu, w Duży Format. Wydanie Specjalne, 2004, nr 32/596

powrót
 
webmaster © jotka