POLSKI    ENGLISH   

Internetowy Serwis Filozoficzny

przy Instytucie Filozofii    Uniwersytetu Jagiellońskiego

|  Forum |  Literatura |  Linki |  Aktualności
 


 

Kondycja filozofii polskiej: dawniej i teraz - uwagi drugie

Jacek J. Jadacki

1. Solidaryzuję się z następującymi opiniami:

(a)Prof. Gadacza:

(1)W sprawie podglebia filozofii.
„Wielkie idee filozoficzne rodzą się tam, gdzie filozofia jako dyscyplina nauki uprawiana jest rzetelnie i na wysokim poziomie.” Tak! Po stokroć tak!

(2)W sprawie historii filozofii.
„Za pozytywną i wystarczającą w doktoratach przyjmuje się na ogół rekonstrukcję poglądów jakiegoś myśliciela.” Dobrze – jeśli to ma być doktorat z historii filozofii. Źle – jeśli „znikają” doktoraty, w których rozwiązuje się „problemy badawcze”.

(3)W sprawie recenzentów.
Tzw. życzliwi recenzenci to najwięksi szkodnicy nauki w ogóle, a filozofii w szczególności. Kiedy będą w mniejszości?

(b) Prof. Groblera:

(1) W sprawie zmiany pokoleniowej.
Spotykam na swojej drodze zastępy talentów filozoficznych. Ministerialne ograniczenia i «nie-ograniczenia» powodują, że niepokojąco dużo z nich przegrywa konkurencję na rynku pracy z o niebo gorszymi od nich, ale utytułowanymi... emerytami. Okropne! Podejrzewam, że jakość i «dalekowzroczność» regulacji prawnych jest wprost proporcjonalna do poziomu doradców... A na dokształcenie garnituru polityków chyba się nie zanosi.

(2) W sprawie polityki zatrudnieniowej.
Nie umiem tego lepiej wyrazić: „Obowiązują [...] u nas niepisane zasady preferencji własnych absolwentów, ochrony przeterminowanych adiunktów i forsowania miejscowego chowu słabych habilitacji”. Może bym tylko zamiast „obowiązują” wstawił ostrożniej: „z pewnymi wyjątkami”.

(3) W sprawie makulatury przekładowej.
Święta prawda: za dużo niepotrzebnych tłumaczeń, a wśród nich za dużo karygodnie złych tłumaczeń.

(c) Prof. Kolarzowej:

(1) W sprawie tzw. filozofii usługowej.
To, co sprzedaje się w szkołach wyższych jako filozofię, jest niestrawne. Wielu myślących studentów do egzaminu uczy się po prostu na pamięć przekazywanych im filozoficzno-historycznych anegdot i – w najlepszym razie po egzaminie zupełnie je zapomina. Dodam jeszcze – ze swego podwórka – że podobną (negatywną) rolę odgrywa wypełnianie semestralnego kursu logiki usługowej paroma oderwanymi fragmentami rachunku zdań i rachunku predykatów. (Skutek jest taki, że według moich szacunków ponad połowa spośród tak uczonych logiki studentów – nawet studentów filozofii – po roku nie umie posługiwać się pojęciem... konsekwencji logicznej.)

(2) W sprawie filozofii w szkole średniej.
Ja mam nie tylko „poważne obawy”, ale przekonanie graniczące z pewnością, że „w takim systemie oświatowym, jaki jest, propedeutyka filozofii zostałaby zmasakrowana nie gorzej, niż trafia się to akademickim kursom filozofii”.

(3) W sprawie tzw. polskiego postmodernizmu.
Nieszczęsna – tragikomiczna – pomyłka.

(4) W sprawie kwalifikacji na filozofa.
Filozof, któremu brak „przyzwoitego obeznania” z „wybraną dyscypliną szczegółową” może co najwyżej «filozofować» (scil. wymądrzać się).

(5) W sprawie «imitacjonizmu».
Nic dodać, nic ująć.

2. Z opinii, z którymi się nie solidaryzuję, wymienię jedną – i to chyba dotyczącą sprawy kluczowej. Prof. Gadacz postuluje „zjednoczenie środowiska filozoficznego”. Przyznam się, że mnie od dawna chodzi po głowie myśl nie zjednoczenia, lecz podziału tego środowiska (a raczej zbiorowiska) – ze względu na zbyt duży interwał między skrajnymi wartościami przyjmowanych standardów.

3. Oddzielnie ustosunkowuję się do wypowiedzi drugiej Prof. Woleńskiego.

Wbrew moim intencjom (choć przyznaję ze skruchą: podobnie, jak ja w Uwagach pierwszych) Prof. Woleński skupił się na rzeczach poważnych i mniej poważnych, które nas dzielą. Tak to w życiu jest, że osoby tak sobie w ważnych rzeczach bliskie, jak Prof. Woleński i ja, lubią prowadzić harce na przedpolach rzeczywistych bitew. Pewnie dla wprawy.

Nie ma rady – muszę więc wystąpić i ja w roli harcownika.

Argumentu Prof. Woleńskiego z analogii w sprawie określenia poziomu obecnej filozofii polskiej nie mogę zaakceptować dlatego, że poziom piłki nożnej jest badany w czasie międzypaństwowych meczy, a zachowanie piłkarzy na boiskach jest regulowane powszechnie akceptowanymi zasadami. Dla tysięcy konferencji filozoficznych – które mogłyby być mdłym odblaskiem meczy piłkarskich – takich zasad nie ma. A o sędziach w filozofii nie słyszałem. Chyba że samozwańczych.

Na sugestię Prof. Woleńskiego, że moje sformułowania o recenzjach są „wielce uargumentowane” (w sensie ironicznym), odpowiadam, że dysponuję próbką według moich kryteriów dostateczną, żeby uważać swój pogląd za lepiej uzasadniony niż pogląd przeciwny.

W sprawie pisowni „Szkoły Lwowsko-Warszawskiej”... nie ustąpię, choćby legion lingwistów stał po stronie Prof. Woleńskiego. Mnie w tej sprawie wystarczy własna kompetencja językowa i konsultacja Żony, która jest... polonistką. (Oczywiście żartuję sobie, bawiąc się argumentem z autorytetu.)

W sprawie Struvego musiałem napisać nie dość jasno, więc spróbuję teraz jaśniej. Nie chodziło mi o to, że Struve karykaturalnie przedstawił dzieje np. etyki jezuickiej w Polsce, bo wyznawał inną etykę, mianowicie protestancką. (Przecież Prof. Woleński dobrze wie, że obaj należymy do nielicznego grona osób, które z pracami Struvego naprawdę się zapoznali.) Chodziło mi o to, że Struve w sposób niedopuszczalny przeniósł swoje uprzedzenia antykatolickie dotyczące systemu wartości na (np.) ocenę dokonań jezuitów w innych dziedzinach filozofii.

Mój sprzeciw wobec oceny wieków XVII-XVIII dokonanej przez Prof. Woleńskiego ma źródło w głębokim przekonaniu, że jeśli się coś ocenia, to trzeba to coś znać. W tej sytuacji argument, że ocenia się te wieki bez zapoznania się z dużą częścią ich spuścizny, jest chyba jak najbardziej na miejscu. Żeby wykazać na tej podstawie, że ocena jest bezpodstawna, nie muszę wykazywać, że ocena jest błędna. Inna sprawa, że na podstawie moich (przyznaję – jeszcze nie dość dokładnych) studiów znalezionych w Wilnie tekstów, mam prawo sądzić, że sytuacja w ówczesnej filozofii polskiej była (Prof. Woleński wybaczy mi złośliwość) „na ogół taka sama jak gdzie indziej”... Przy okazji widać, jak ważne jest jednak, żeby trochę precyzyjniej scharakteryzować tu punkt odniesienia. W konkurencji z międzynarodową «drużyną» (Kartezjusz, Malebranche, Locke, Berkeley, Hume, Spinoza, Leibniz i Wolff), z którą każe naszym biednym krajowcom walczyć Prof. Woleński, szans pewnie rzeczywiście nie mamy.

Nigdy dotąd nie dałem podstaw do przypisywanej mi przez Prof. Woleńskiego skłonności do dzielenia filozofów według wyznania (jeszcze raz powtórzę: z wyjątkiem aksjologów). Nie jest takim dzieleniem uwaga, że ten i ów filozof polski nie potrafi swoich światopoglądowych niechęci pozbyć się pisząc np. historię filozofii. Na temat jakości artykułów w The Routledge Encyclopedia of Philosophy się nie wypowiadałem (i nie zamierzam wypowiadać), więc nie wiem dlaczego mam badać stopień ukąszenia heglizmem ich autorów. Autorów haseł w tzw. międzynarodowych encyklopediach dobierają ich redaktorzy i jest ich świętym prawem robić to według swoich kryteriów. Tak się np. złożyło, że autorem większości haseł poświęconych Polakom we francuskim odpowiedniku encyklopedii cytowanej przez Prof. Woleńskiego – jestem ja, i na temat ich doboru i treści chętnie złożę wyjaśnienia. Natomiast książka Filozofia polska wobec encykliki FIDES ET RATIO jest pracą zbiorową i jak w każdej pracy zbiorowej, w której zamieszczone są moje teksty, odpowiadam tylko za to, co sam napisałem. Nie ja układałem tytuł tej książki, ale przyznam się, że gdyby redagował ją Prof. Woleński i zaproponował tytuł Filozofia katolicka etc., to byłbym zdziwiony, bo za tzw. filozofa katolickiego się nie uważam (mimo że jestem katolikiem).

Koloryt taki lub owaki mogą mieć tylko pewne części filozofii (większość tego, co obaj z Prof. Woleńskim robimy w filozofii do nich nie należy). W przeciwieństwie (jak sądzę) do Prof. Woleńskiego zapoznałem się z wieloma tekstami XIX-wiecznej tzw. filozofii narodowej i na tej podstawie twierdzę, że ma ona koloryt katolicki. Natomiast podobnie jak Prof. Woleński ja też zapoznałem się z recepcją Arystotelesa w Polsce na przełomie XIX i XX wieku. Przeczytałem jeszcze raz, co na ten temat napisałem w Uwagach pierwszych w związku z anegdotą o Tatarkiewiczu i nie znalazłem tak niczego, co sugerowałoby, że uważam te prace za neotomistyczne; zauważyłem tylko, że pewne inspiracje doktrynalne sprzyjały wtedy badaniom nad poglądami św. Tomasza (scil. tomizmem) i jego źródłami (scil. arystotelizmem). Anegdota z Tatarkiewiczem nie jest bynajmniej moim przykładem „poszukiwania narodowego kolorytu filozofii polskiej w katolicyzmie” – tylko (w intencji) zakwestionowaniem domniemań Prof. Woleńskiego o motywach „rekomendacji Natorpa”. Mniejsza o to, co o Polsce Natorp wiedział czy nie wiedział. Co do istoty sprawy – czyli interpretacji odpowiedniego passusu z „Przedmowy” do Układu pojęć w filozofii Arystotelesa – to najlepiej będzie, jeśli podam go in extenso:

Gdy na początku drugiego roku mych marburskich studiów poszedłem pomówić o temacie mej pracy doktorskiej, ten [scil. Natorp; JJJ] mi powiedział: „Niech pan napisze o Arystotelesie, to się panu przyda w pana kraju”. Nie wiedział, co się już wówczas w polskiej filozofii działo [tj. że we Lwowie działał już Twardowski; JJJ], wyobrażał sobie, że w niej jeszcze panuje scholastyka.

Resztę niech już rozsądzą nasi Szanowni Czytelnicy...

Moje doświadczenia ze studiów filozoficznych są niestety nieco inne niż te, do których przyznaje się Prof. Woleński. Właśnie z powodu „dominacji irracjonalnej ideologii” straciłem parę lat tych studiów, których nie musiałbym tracić, gdyby owej dominacji nie było, a wokół mnie byli (jak Pan Bóg przykazał) kotarbińscy i ajdukiewicze. Szczęśliwie w owych czasach – trochę inaczej niż teraz – nie publikowano prac studenckich i nie muszę się niczego publicznie wyrzekać.

Oczywiście zgadam się z Prof. Woleńskim, że „jeśli program jest przeładowany, to trzeba go odchudzić”. Sęk w tym, że ani Prof. Woleński, ani ja nie jesteśmy w stanie tego zrobić. (Obaj wiemy, że mógł to zrobić w okresie przedwojennym minister Jan Łukasiewicz i dyrektor jednego z departamentów Tadeusz Czeżowski...)

W pozostałych kwestiach (ogólnych) zgadzam się z Prof. Woleńskim w pełni. Wyjątek stanowi sprawa Zjazdu Szczecińskiego. W przeciwieństwie do Prof. Woleńskiego uczestniczyłem pilnie w posiedzeniach „obecnego KNF”. Mówienie, że „organizatorzy wraz z obecnym KNF postarali się o skłócenie środowiska” należy do tych sformułowań, które wymagają jednak skwantyfikowania. Spróbuję ostrożnie (czyli tutaj: nieostro) ująć sprawę tak, że większość organizatorów i ogromna większość członków KNF zrobiła wszystko, żeby do „skłócenia” nie doszło. I udało się.

A czy uda się Zjazd?

My analitycy pytamy przedtem: A co to znaczy, że się uda?

Czasem lubię żyć choć chwilę jako nie-analityk. Gdyby teraz była ta chwila, to powiedziałbym:

Już się udał!

powrót
 
webmaster © jotka