POLSKI    ENGLISH   

Internetowy Serwis Filozoficzny

przy Instytucie Filozofii    Uniwersytetu JagielloÅ„skiego

|  Forum |  Literatura |  Linki |  AktualnoÅ›ci
 


 

O prawie do niewiedzy i otwarciu na prawdÄ™

WÅ‚odzimierz Galewicz

Prawo do niewiedzy. Jak już wspomniałem na koniec mojego tekstu wprowadzającego, zasada autonomii jako oręż w sporze o moralną dopuszczalność medycznego kłamstwa wydaje się bronią bardzo obosieczną. Skoro bowiem pacjent ma prawo do wiedzy - czyli powinien dowiedzieć się prawdy o swojej chorobie, jeżeli tylko chce ją rzeczywiście poznać - to wydaje się, że ma on również prawo do niewiedzy, a zatem nie powinien otrzymywać informacji, o które wcale nie prosi lub których sobie nie życzy. Z tym wiąże się ciekawa uwaga, jaką Kazimierz Szewczyk czyni na temat pojęcia świadomej zgody. W polskiej etyce biomedycznej świadomą zgodą nazywa się nieraz ten sam podstawowy warunek podjęcia np. ryzykownej decyzji medycznej, który w literaturze anglosaskiej określa się jako informed consent: do przeprowadzenia ryzykownej operacji na pacjencie potrzebne jest uzyskanie jego zgody na tę operację, i to po uprzednim poinformowaniu go o jego stanie, o szansach na powodzenie operacji, o związanych z nią niebezpieczeństwach itd. Kazimierz Szewczyk sugeruje jednak, że oddając termin informed consent przez "świadomą zgodę" istotnie zmienia się sens tego pierwszego, przy czym ta zmiana - jak trzeba by dodać - byłaby właśnie zmianą na lepsze. Powiada on bowiem:

Świadoma zgoda nie musi być zgodą po poinformowaniu. Pacjent bowiem może dobrowolnie zrezygnować z prawa do informacji i zdać się całkowicie na wiedzę i umiejętności lekarza. Korzysta wówczas z negatywnego aspektu tego pryncypium dającego mu prawo do niewiedzy. Prawo do wiedzy i prawo do niewiedzy mają tu jednakowy ciężar moralny.

Nie jestem całkiem pewien, co Kazimierz Szewczyk rozumie tu przez "ciężar moralny", lecz warto zauważyć, że pod pewnym względem status przyznawanego pacjentowi prawa do wiedzy i status przysługującego mu prawa do niewiedzy nie jest jednakowy. Przyznawane pacjentom prawo do prawdziwych informacji jest najwyraźniej prawem pozytywnym: oznacza ono, że pacjentowi, który tego chce, powinno się czynnie pomóc w dotarciu do prawdy, a nie tylko, że nie powinno się mu w tym przeszkadzać. W odróżnieniu od tego prawo do niewiedzy jest dla pacjenta tylko prawem negatywnym: oznacza ono, że komuś, kto nie chce znać prawdy o swojej chorobie, nie powinniśmy jej na siłę "wciskać", co jednak nie znaczy, że powinniśmy robić wszystko lub nawet cokolwiek, aby uchronić go przed jej poznaniem. Przyjmując, że prawo do niewiedzy również ma charakter pozytywny - a zatem że lekarz lub personel medyczny powinien także czynnie chronić pacjenta przed wiedzą, której ten sobie nie życzy (np. używając w jego obecności wyłącznie terminów łacińskich albo chowając przed nim wyniki analiz) - wikłalibyśmy się w niedorzeczne następstwa. Stąd jednak wynika, że w medycznej praktyce prawo do niewiedzy ma zakres bardzo ograniczony. Jak bowiem zauważa Janina Suchorzewska, samo tylko "nieujawnianie pełnej prawdy nie wytrzymuje konfrontacji z postępem choroby i objawami, które chory u siebie zaczyna dostrzegać". Prawdy o chorobie nie trzeba więc pacjentowi narzucać ani "wciskać"; ona sama "wciska się" lub przenika do jego umysłu. Aby skutecznie utrzymać pacjenta w osłonie niewiedzy, personel medyczny musiałby zatem w większości wypadków przejść od biernego nieujawniania prawdy do jej czynnego ukrywania albo fałszowania - nie poprzestać na milczeniu, ale posunąć się także do kłamstwa (które zresztą na dłuższą metę okazywałoby się najczęściej również nieskuteczne). Tymczasem trudno chyba utrzymywać, że ciężko chory człowiek ma prawo do tego, aby na własne życzenie być okłamywanym.

Otwarcie na prawdę. Bogdan de Barbaro zdaje się twierdzić, że mówienie prawdy pacjentowi jest sensowne tylko pod warunkiem jego "otwarcia na prawdę", a swoje twierdzenie stara się zilustrować takim oto przykładem z dziedziny psychiatrii:

Jeżeli pacjent ma urojenia, np. jest przekonany, że w jego organizmie zostaÅ‚ zamontowany radioaktywny nadajnik, to lekarz nie bÄ™dzie mu bezskutecznie perswadowaÅ‚, że to nieprawda. Psychiatra bÄ™dzie cierpliwie (liczÄ…c także na to, że farmakoterapia osÅ‚abi urojeniowe przekonania) tworzyÅ‚ relacjÄ™ bezpiecznego dialogu tak. A w momencie, gdy pacjent bÄ™dzie bardziej otwarty na inne, niż swe wÅ‚asne przekonania, psychiatra bÄ™dzie mógÅ‚ przedstawić swój poglÄ…d. To bÄ™dzie proces, rozciÄ…gniÄ™ty w czasie, subtelnie przebiegajÄ…cy miÄ™dzy dwiema osobami. A to, co powie psychiatra bÄ™dzie zależaÅ‚o od „kÄ…ta otwarcia” pacjenta.

Metafora "otwarcia na prawdę" jest bardzo piękna, ale wieloznaczna. Pytając, czy pacjent jest "otwarty" na prawdę o swojej chorobie, można mieć na myśli co najmniej trzy kwestie. Przede wszystkim więc - i zapewne o to idzie w podanym przykładzie pacjenta psychiatrycznego - można zastanawiać się nad tym, (1) czy będzie on zdolny przyjąć przekazywaną mu prawdę (tzn. w ogóle pojąć otrzymaną informację, a także uwierzyć w nią, uznać ją za prawdziwą). Jednakże może chodzić również o to, (2) czy chory chce poznać prawdę o swojej chorobie, jak również, (3) czy będzie ją w stanie znieść (czy nie załamie się pod jej ciężarem, nie wpadnie w czarną rozpacz itd.). Borąc pod uwagę te różne "otwarcia" - kognitywne, wolicjonalne i emocjonalne - trudno bez zastrzeżeń podtrzymywać tezę, że chory powinien być zapoznawany z prawdą wtedy i tylko wtedy, gdy jest na nią "otwarty". Rzeczywistość (natura, Bóg) stawia nas często wobec takich prawd, na które nie jesteśmy otwarci ani przygotowani. Byłoby marzycielstwem żądać od lekarza, żeby był znacznie delikatniejszy od Boga, natury czy rzeczywistości.

WÅ‚odzimierz Galewicz

  1. Prawo do niewiedzy
  2. Otwarcie na prawdÄ™
powrót
 
webmaster © jotka