POLSKI    ENGLISH   

Internetowy Serwis Filozoficzny

przy Instytucie Filozofii    Uniwersytetu Jagiellońskiego

|  Forum |  Literatura |  Linki |  Aktualności
 


 

O Malissimusie i innych sprawach

Jan Woleński

Ponieważ Wojtysiak nie odpowiedział na razie (dzień 3, g. 13), a czas ucieka, więc postanowiłem przesłać dalsze uwagi w sprawie Malissimusa i w kilku innych sprawach. Malissimus jest oczywiście fikcją, ale na pewno nie ironiczną karykaturą Boga, co Wojtysiak sugeruje. Trudno oczekiwać, by była to konstrukcja od razu doskonała, ale przy pomocy doświadczonych teistów nietrudno ją poprawić, co zresztą zapowiedziałem pisząc: „O ile nie są [atrybuty Malissimusa], to w razie krytyki, łatwo poprawię, zgodnie zresztą z ogólnymi sugestiami Ziemińskiego. Mogę też dostarczyć dalszych prowizorycznie niesprzecznych teologii, np. politeistycznych, dualistycznych, panteistycznych itd., nawet materialistycznych”. Teraz mógłbym także skorzystać z obserwacji Wojtysiaka, ale pewnie szkoda czasu na zbyt szerokie rozwijanie malumitynizmu. Na wszelki wypadek jednak zaznaczę, że Malissimus wcale nie musi być najgorszy z tych, których można sobie wyobrazić [zaznaczyłem, że gorszego nie ma, a nie, iż nie może być], że wystarczy go oceniać z punktu widzenia moralności utylitarnej, a nie absolutnej (bo tej drugiej nie stworzył, by ludzie byli niepewni), że jest rzeczą obojętną, czy i jak jest cielesny, że w sprawie Stalina, Hitlera i innych monstrów zła, włączając w to również tych, którzy posłali dzieci na wyprawę krzyżową, tych, którzy zabili kilkadziesiąt tysięcy waldensów i albigensów (wołając „rżnijcie wszystkich, Bóg i tak rozpozna swoich), tych, którzy wymordowali od 50-100 milionów Indian, m. i. dla krzewienia prawdziwej wiary, a także tych, którzy zmasakrowali Wandejczyków w imię rozumu, wystarczy założyć, że Malissimus ich dopuścił, po to, by ludzi wprawić w zakłopotanie rozmiarami czynionego zła. Dalej, całkiem celowo pozbawiłem go nieuwarunkowania i uznałem, że demonstrowanie zła sprawia mu przyjemność. Uczyniłem to po to, by Malissimus nie był wikłany w problemy innych bogów, których nadmiar atrybutów sprawia notoryczne kłopoty teologom i filozofom, np. owi bogowie stwarzają światy, są wszechmocni, wszechwiedzący, dają ludziom wolną wolę i karzą ich za to, co sami zaprojektowali dając przy okazji ostateczną rację bytu czy wynosząc wszystko z nicości, od płomyka świecy do całego Wszechświata. Nie myślę porównywać Malissimusa z jakimkolwiek innym bóstwem. Wojtysiak zupełnie niepotrzebnie trudził się zestawianiem różnic pomiędzy Existentiallissimusem a moim konstruktem. Z tych porównań w ogóle nic nie wynika, który z nich istnieje, o ile którykolwiek (por. też następny akapit).

Aczkolwiek cała historyjka jest niezbyt poważna (przynajmniej z mojej strony) ujawnia pewien szczególny rys postawy teisty w stylu Wojtysiaka, mianowicie ciągłe przedkładanie lokalnych stwierdzeń jako uniwersalnych odkryć. Ostatecznie Wojtysiak wykazał tyle tylko, z góry zakładając, że Bóg chrześcijan, a dokładniej katolików (mam bowiem wątpliwości, czy wszyscy chrześcijanie uznają tego samego Boga, a jeszcze większe, czy można mówić o wspólnym Bogu dla wielkich religii monoteistycznych, ale nie będę tego rozwijał) jest jedynym możliwym Existentiallissimusem, coś takiego: jeśli istnieje Existentiallissimus, to nie istnieje Malissimus. Wszelako z prawdziwości tej implikacji, podobnie jak ze wspomnianych porównań,  nie można wnosić o istnieniu jakiegokolwiek Generallissimusa niebios. Nie zamierzam przy tym badać, czy Wojtysiak popadł w politeizm czy nie, bo jest mi to zwyczajnie obojętne. Niemniej jednak, zdanie „Wykazałem już [...], że istnieje dokładnie jeden Bóg-Konieczność i że jest on identyczny z Bogiem-Stwórcą” jest zwyczajnie fałszywe, bo o Stwórcy nie było na razie mowy. Zapewne Wojtysiak doda nową zasadę metafizyczną lub po prostu definicję postaci „Bóg-Konieczność =df Bóg-Stwórca”, zastosuje regułę zastępowania i wykaże w ten sposób to, co nieco przedwcześnie nam ujawnił.

Muszę zmartwić Wojtysiaka. Żadnej apologii religii nie przeprowadziłem ani nie mam zamiaru tego czynić. Zauważyłem tylko, że kwestia istnienia Boga w planie filozoficznym nie interesuje zbytnio zwykłych ludzi, chyba że filozofowie im wmówią (zwykle na bardzo krótko), że jest inaczej. Szanuję wiarę codzienną, ale nie mam zamiaru jej bronić ani atakować, chyba że są ku temu powody praktyczne. Pominę komentarz do stwierdzeń Wojtysiaka na temat Bożego Objawienia, bo trudno filozoficznie polemizować z niezbyt wymyślną katechezą. Ewentualnie sugeruję, by Wojtysiak zjednoczył siły z niejakim Jacyną-Onyszkiewiczem, profesorem fizyki teoretycznej w Poznaniu, który uzasadnił dogmat o Trójcy Św. (i niemal wszystkie inne rzeczy) przez prostą zasadę: Bóg jest Miłością. Obaj mogą jeszcze wiele zdziałać w sprawie rozpoznania teologii wewnętrznego życia Boga, ale nieśmiało proszę o zmianę Forum.

Nigdzie nie napisałem, że Wojtysiak broni (wprost lub inaczej) poglądu wyrażonego w zdaniu „bardziej wiemy [...] czym Bóg nie jest, aniżeli niż jest”, pochodzącego zresztą z tekstu Ziemińskiego. Uczynienie z tego punktu wyjścia dla modelu Boga uznałem za żart metodologiczny podobnie jak rozmaite oświadczenia Wojtysiaka. Ponieważ sprawa jest ważna zacytuję jeszcze raz:

Dotyczy to w szczególności takich oznajmień (czerpię je także z artykułu J. Wojtysiaka, „Między ślepotą człowieka a dyskrecją Boga”, Tygodnik Powszechny 12(2005) z 20 marca 2005; jest to polemika z moim tekstem „Wybór w granicach niepewności” z poprzedniego numeru tego pisma) jak „hipoteza teistyczna jest najprostsza”, „hipoteza teistyczna jest najsilniejsza”, „hipoteza teistyczna wyjaśnia matematyczność przyrody” czy „hipoteza teistyczna pociąga konsekwencje empiryczne”. By takie oświadczenia miały sens, trzeba pozytywnie określić atrybuty Boga i ustalić stosowne związki inferencyjne pomiędzy zdaniami je wyrażającymi a danymi empirycznymi. Ładnie by wyglądał fizyk, gdyby powiedział, że wprawdzie bardziej wiemy czym kwanty nie są niż czym są, ale przyjęcie, że istnieją wyjaśnia np. efekt fotoelektryczny. Byłoby też dobrze, gdyby hipoteza Boga tłumaczyła, dlaczego zjawiska termodynamiczne podlegają prawom statystycznym a mechaniczne (makroskopowe) – deterministycznym lub dlaczego zasada nieoznaczoności jest istotna na poziomie kwantowym a wyżej nie.

Oczekiwałem odpowiedzi na te pytania, a nie ogólnikowych dywagacji w sprawie analogii teologiczno-fizykalnych. Myślę, że Wojtysiak winien powstrzymywać się od wyrażania obaw w imieniu fizyków; na razie student fizyki wykazał mu marną znajomość kosmologii. I na koniec tego wątku: w żadnym punkcie swojej wypowiedzi nie stawiałem nadmiernych rygorów wobec używanych pojęć, co jednak nie znaczy, że toleruję wszelki żargon. Zapewne przyrodnicy nieraz nie mają do końca jasności w sprawie używanych przez siebie pojęć, ale czynienie z tego analogii na korzyść teologii mistycznej jest zwykłym zawracaniem głowy.

To, co jest dla Wojtysiaka jest „ważniejsze” nie musi być takie dla mnie. Rzecz dotyczy dociekań nad początkiem świata. Alternatywa, którą Wojtysiak konstruuje jest na pewno bardzo ważna z jego punktu widzenia. Jest to w gruncie rzeczy jedyny chleb teisty, który nie chce pójść drogą antropologiczno-egzystencjalną i dlatego uporczywie traktuje pewne pytania jako fundamentalne. Mnie to ani ziębi, ani grzeje, ale jeśli jestem przyparty do muru, to opowiadam się za tym, co dla Wojtysiaka jest niewiarygodne (jakże by inaczej, wszelako mam nadzieję, że wyciągnie pewne wniosku z uwag Maziarza), że Kosmos jest systemem bytów przygodnych, siecią, pętlami, a nawet niech będzie, że łańcuchem. Za Russellem utrzymuję, że z tego, iż każdy byt ma swoją rację, nie wynika, że istnieje racja wszystkich bytów. Zrozumienie, ze jest to zwyczajny paralogizm, jest znakomitym lekarstwem na chorobę poszukiwania, co było przed Wielkim Wybuchem. W szczególności, jasno to pokazuje, jak wiele trzeba założyć poza kilkoma zasadami metafizycznymi i definicjami, by wykazać, że lewostronny łańcuch nie może być nieskończony. Dziwne, ze prawostronny nie interesuje teistów, a tam też jest sporo do pomedytowania.

W sprawie wyboru wedle osi „Judycki contra Woleński” rozwiązanie jest nader proste. Wystarczy tylko zmienić sławne pytanie „Dlaczego miałoby istnieć raczej coś niż nic?” na jego odwrotność „Dlaczego miałoby istnieć raczej nic niż coś”? Wbrew pozorom nicość jest pojęciowo bardziej skomplikowana niż coś, bo to drugie nie zawiera negacji, a pierwsze tak. Odwrócenie pytania uchyla problem racji dostatecznej jako tak palący jak to zdaje się poszukiwaczom Pierwszej Przyczyny, a przede wszystkim zrywa z mitem nicości rozumianej jako puste pudełko, w które siła istnienia i stworzenia, czyli causa totalis, coś nieustannie wkłada i równie często wyjmuje. Ów mit, zrozumiały jeszcze w czasach Leibniza, nie bardzo już pasuje do ogólnej teorii grawitacji, by skorzystać tylko z jednej analogii.

Jan Woleński

powrót
 
webmaster © jotka